Alleluja! Alleluja! – chciałoby się zakrzyknąć. Wreszcie, po 20 latach pojednania, a może i po 50, jeśli liczyć od układu Brandt – Gomułka, Republika Federalna Niemiec, a mówiąc ściślej jej parlament, zdołała wydobyć z siebie oświadczenie, że mniejszość polska istniała. Powód do tak śmiałego kroku zdradza niemiecka prasa: gdyby nie doszło do porozumienia, wykorzystałaby to opozycja (ta pisowska) w zbliżającej się kampanii wyborczej.
Tak więc jest to głównie sukces opozycji oraz paru wytrwałych działaczy polonijnych, którzy nie zważając na opór, niechęć – i to z obu stron – oraz na mniej lub bardziej energiczne próby wyperswadowania im zajmowania się tym tematem, twardo obstawali przy swoim. To znaczące zwycięstwo, bo przez wiele lat każdy – i to z obu stron – kto próbował pokazywać, że relacje polsko-niemieckie, choć dobre, a nawet bardzo dobre, zwłaszcza w porównaniu z przeszłością, nie są bezkonfliktową sielanką, spotykał się z gremialnym odporem także polskiej dyplomacji i polskich mediów. "Gazeta Wyborcza" piórami swych specjalistów od pojednania nawet krytykę polityki historycznej i polityki wschodniej Gerharda Schroedera traktowała jako wyraz fobii i resentymentów.
Rażąca asymetria
Dzisiaj strona niemiecka oficjalnie przyznaje, że istnieje rażąca asymetria w traktowaniu Niemców w Polsce i Polaków w Niemczech i że w takich dziedzinach, jak nauka języka polskiego, rozwój polonistyki na uniwersytetach czy wspieranie towarzystw i zrzeszeń Polaków, jest w Niemczech wiele do zrobienia, szczególnie finansowo.
Natomiast Republika Federalna wciąż nie może się zdobyć na stwierdzenie, że polska mniejszość nadal istnieje. Tymczasem, socjologicznie rzecz biorąc, nie ulega wątpliwości, że tak jest. Rzecz polega tylko na uznaniu tego faktu prawnie, co miałoby daleko idące konsekwencje. Wysuwa się argument, że chodzi o imigrantów niemających nic wspólnego z dawną Polonią.
Zeuropeizowanych Polaków, którzy na licznych konferencjach polsko-niemieckich, słysząc ten argument, ze zrozumieniem kiwają głowami – i to z taką gorliwością, że mało się im one nie urwą – warto spytać, dlaczego – skoro nie ma już państw narodowych, panuje globalizacja i płynna nowoczesność i radosna różnorodność wielokulturowa – nie uznać prawnie także mniejszości powstałych w wyniku imigracji?