Kiedy to było? Marzec, kwiecień czy maj, gdy Donald Tusk wypowiedział wojnę tzw. kibolom? Dziś o niej nie pamięta nawet on sam. Ale emocje, które wówczas podzieliły opinię publiczną, były tak gorące jak wtedy, gdy chodziło np. o ograniczenie lub liberalizację ustawy aborcyjnej.
Czy warto było się tak ekscytować? Intencje inicjatora były oczywiste. Tuskowi nie chodziło o zwalczenie stadionowych patologii, lecz o słupki w sondażach. Druga strona, która nagle zakochała się w futbolu i kibicach, też na celu nie miała niczego innego niż efekt czysto polityczny. Tusk odstawił pokazuchę, a Jarosław Kaczyński – człowiek, który zawsze podkreślał rolę silnego państwa i potrzebę stanowczej walki z przestępczością – nagle zaczął zachowywać się tak, jakby w ogóle nie było kibolskiego chuligaństwa.
Czytaj także:
Wildstein: Uwolnić „Starucha"!
Te emocje wracają. Policja zatrzymała Piotra Staruchowicza. Zrobiła to bardzo ostentacyjnie. To dobrze czy źle? Uważam, że powinna zrobić to inaczej. Ale wiem jednocześnie, że spora część opinii publicznej chce takiej stanowczości. Bo na własne oczy widziała kibolskie wyczyny. Mieszkając w Warszawie, nie trzeba chodzić na mecze, aby wbrew swej woli zostać świadkiem przeróżnych scen. Kibice – czy, jak kto woli, kibole – przez lata naprawdę starali się, aby zrazić do siebie zwykłych ludzi.
Słynny „Staruch" został oskarżony o rozbój. Jakieś ukradzione klapki, ręcznik, markowe ciuchy. Jego obrońcy twierdzą, że oskarża go człowiek niewiarygodny. Ponoć zamieszany w jakieś pobicie. I to jest właśnie ten świat – kradzione klapki, bijatyki. Przypomnijmy, że i „Staruch" uderzył Jakuba Rzeźniczaka. Publicznie, bez obaw o konsekwencje (to a propos wiarygodności ofiary rzekomego rozboju). Zatrzymanie Staruchowicza też nie przypominało aresztowania zwolennika ruchu non violence.