Polacy są już trochę zmęczeni. Świat jest zmęczony. Zmęczony przedłużającym się w nieskończoność kryzysem na Ukrainie. Zawieszeniem broni, w czasie którego giną ludzie. Sankcjami gospodarczymi, które nikogo nie cieszą i na których wszyscy tracą. Wreszcie tym, że Ukraina jest w rosyjskim potrzasku, z którego zdaje się nie mieć wyjścia. Europy nie stać na to, by w samym jej środku tlił się konflikt, który każdego dnia może powrócić do rozmiarów wojny – i to wojny mogącej mieć skutki międzykontynentalne. A przecież cała Europa miała być wolna i żyć w pokoju – takie były nasze oczekiwania u finału zimnej wojny.
Ofiara napaści
Wiosną odwiedzałem przecudowny Lwów. Miasto niby nietknięte wojną. Ale koszary w centrum straszą pustkami, warsztaty samochodowe czy firmy budowlane zamykają się z braku pracowników wysyłanych w mundurach na Wschód. A ulicami suną kondukty pogrzebowe w asyście wojskowej. Lwowiacy mówią po cichu, że to nie jest ich wojna. Że czują bliższe więzi z Polską niż z Donbasem, ba, nawet z Kijowem. Ale nie uciekają od odpowiedzialności za ratowanie i obronę całej ojczyzny.
Zaproszono mnie z wykładem na Uniwersytet im. Iwana Franki. Zaproponowałem tytuł: „Stosunki transatlantyckie w świetle konfliktu na Ukrainie". Chwilę przed wejściem do auli dano mi dyskretnie do zrozumienia, że właśnie popełniam gigantyczne faux pas. „Konflikt? Jaki konflikt? Ukraina jest ofiarą napaści, agresji Putina" – tłumaczyła mi znajoma pani profesor. Dopiero gdy tak właśnie postawiłem sprawę, poczułem, że napięcie u młodych słuchaczy opada. Podejrzewali, że zjawił się kolejny gość z Zachodu, który będzie im tłumaczył, że wina leży pośrodku...
Bo nie leży. Jest oczywistą oczywistością, że przed Ukrainą piętrzą się gigantyczne wyzwania. Kraj nie dość, że podzielony, to zapóźniony, skorumpowany, sprywatyzowany przez oligarchów. Ale trzeba dać Ukraińcom szansę, pomóc im wyjść z zapaści, rozwinąć kraj do poziomu, na jaki zasługuje. Żeby to było możliwe, wojna musi się skończyć. Ukraina ma prawo funkcjonować w granicach ustalonych przez supermocarstwa po rozpadzie ZSRR. Częścią Ukrainy jest Donbas. Częścią Ukrainy jest Krym. Ci, którzy machnęli na Zachodzie ręką, uznając, że to, co się stało, już się nie odstanie – są w błędzie.
Złamane porozumienia
Agresja na półwysep rozpoczęła się pod koniec lutego 2014 roku. Prezydent Władimir Putin z szerokim uśmiechem żegnał sportowców w Soczi, a jednocześnie bez mrugnięcia okiem wydawał rozkaz do ataku na Krym. Przez te długie 15 miesięcy wojny Rosjanie ani razu się nie przyznali, że na Ukrainie operują jednostki ich regularnej armii. Ale zdjęcie emblematów z mundurów, zamalowanie gwiazd na czołgach nic nie daje. Ta część świata, która nie chce zamykać oczu, wie, kto strzela, kto zabija, kto destabilizuje.