Prezes Prawa i Sprawiedliwości nazwał tę wizję „polską wersją państwa dobrobytu”. Z kolei Premier Mateusz Morawiecki, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” z 23 września deklarował, że rząd tworzy dla „przedsiębiorców najlepsze możliwe warunki rozwoju” a w najnowszych pomysłach wzoruje się na bogatych krajach Zachodu. Problem w tym, że wersja ta ma tyle wspólnego z najefektywniejszymi państwami dobrobytu znanymi z Europy Zachodniej i Północnej, ile świnka morska z… morzem.
Po pierwsze: wizja hojnego państwa opiekuńczego, przy zrównoważonym przyszłorocznym budżecie jest oparta na fikcji. Mitem jest planowana na przyszły rok polska wersja schwarze Null. W roku 2020 deficyt całego sektora finansów publicznych ma wynosić ok. 0,3%. Co więcej, za niezły wynik budżetowy odpowiadać będą dochody jednorazowe – opłata przekształceniowa związana z likwidacją OFE oraz aukcja częstotliwości 5G.
Planowany przyszłoroczny budżet nie zakłada też planowanej na przyszły rok trzynastej emerytury (ok. 10 mld zł), której utrzymanie premier Morawiecki obiecał. Obiecane pieniądze dla rolników są też uwarunkowane środkami z Unii Europejskiej. Takie podejście świadczy o absurdalnie niepoważnym podejściu ekipy PiS do polityki fiskalnej – jako broń propagandowa wykorzystano projekt jednego z najważniejszych aktów prawnych uchwalanych w ciągu roku.
Projekt budżetu na rok 2020 jest nieważny jeszcze przed jego przyjęciem przez Sejm. Warto też dodać, że polityka budżetowa PiS to także cios w samorządy – „dokręcanie śruby” VAT i ograniczenie dochodów z PIT i CIT to bolesne uderzenie w dochody „małych ojczyzn” (nie ma w tym nic dziwnego, bo silny samorząd jest zaprzeczeniem rządowych planów centralizacyjnych). W rezultacie kolejne miasta ogłaszają zatrzymanie kolejnych inwestycji. W moim rodzinnym Krakowie wpływy do budżetu będą w tym roku niższe o ok. 58 mln zł, a za rok – aż o 200 mln. Oznacza to mniej wyremontowanych dróg, placów zabaw, przedszkoli, nowych tramwajów i autobusów – wszystkiego, czego do życia potrzebuje nowoczesny mieszczanin.
Fikcyjny budżet to jednak tylko jeden z wielu problemów związanych w nowymi pomysłami gospodarczymi PiS. Zdecydowanie bardziej niebezpieczny jest plan zniesienia tzw. trzydziestokrotności limitu składek na Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, płaconych przez zarabiających najwięcej. Pomysł ten to esencja złej polityki gospodarczej – krótkoterminowe zwiększenie dochodów sektora finansów publicznych w zamian za długookresowe zwiększenie wydatków. Zgodnie z mechanizmem działania polskiego systemu emerytalnego wysokie składki płacone dziś FUS oznaczać będą w przyszłości wysokie emerytury otrzymywane przez tych emerytów. Pomysł ze zniesieniem trzydziestokrotności de facto oznaczać będzie wynoszący ponad 50% klin podatkowo-składkowy płacony przez najlepiej wykwalifikowanych i najbardziej produktywnych pracowników.