Zuckerberg od ponad roku mówi o konieczności państwowej regulacji sieci społecznościowych – czyżby przekonali go lewicowi i prawicowi aktywiści, od dawna narzekający na zmianę na nadmierną „cenzurę" albo jej brak? A może Zuckerberg myśli, że regulacja powstanie z nim czy bez niego, więc robi dobrą minę do złej gry?
Istnieje też inne wyjaśnienie. Media społecznościowe mają już 15 lat, ich rynek w krajach rozwiniętych wygląda na nasycony i coraz trudniej dalej zwiększać liczbę użytkowników. Liczba użytkowników Facebooka w USA od kilku lat już nie rośnie, a może nawet spada. Rośnie za to ich średnia wieku, bo nastolatki coraz częściej wybierają inne platformy. W tej sytuacji kluczowe staje się utrzymanie udziału w rynku. W końcu sam Facebook wygryzł z rynku popularny kiedyś serwis MySpace. Nic dziwnego, że w tej sytuacji szef Facebooka mówi o potrzebie regulacji i oferuje pomoc politykom w ich pisaniu. W zeszłym roku, przyciśnięty w Kongresie pytaniem, przyznał wprost, że najlepiej do spełnienia nowych regulacji są przygotowane duże firmy, takie jak Facebook, podczas gdy dla nowych graczy z bardziej ograniczonymi zasobami będzie to trudniejsze.