Były premier Włoch i były szef Komisji Europejskiej publicznie twierdzi, że informacja o wygranej w wyborach Andrzeja Dudy była dla niego najgorszą informacją dnia, gorszą od kłopotów Grecji i przegranej prounijnej partii rządzącej w wyborach lokalnych w Hiszpanii. Dlaczego tak mówią, dlaczego nie szanują decyzji podjętych przez suwerenne narody?
Trwają rządy banksterów w Unii Europejskiej. Banksterzy mianują swoich ludzi na kluczowe stanowiska w UE, a nawet przywożą kandydatów na premierów w teczkach (jak w przypadku Grecji lub Włoch) i mówią: Jak ich nie wybierzecie, to zabierzemy wam pieniądze. Ale demokracja w Europie jest zbyt silna, żeby dać sobie narzucić jarzmo dyktatury banksterów, którzy potrzebują, aby ciemne masy brały kolejne kredyty na kupno kolejnych rzeczy, których nie da się kupić za głodowe pensje.
Tymczasem masy nie są ciemne, doskonale się orientują, o co chodzi w tej grze. I wybierają polityków, którzy obiecują, że powróci demokracja, że interesy zwykłych ludzi znowu staną ponad interesami banksterów. Tak głosowały Wielka Brytania, Polska i Hiszpania. I tak zagłosują w kolejnych wyborach kolejne narody, na co wskazują sondaże.Ale pojawia się problem. Za czasów słusznie minionych aktualne było hasło: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się". Źle się skończyło. W minionych dwóch dekadach w Europie słowo „proletariusze" zostało zastąpione słowem „banksterzy". Jak się skończy, zobaczymy, zapowiada się jednak ciekawie. Problem polega natomiast na tym, że narody Europy mają różne cele, często wzajemnie sprzeczne. I gdy unia banksterów się rozpadnie, te odmienne cele mogą doprowadzić do silnych konfrontacji wewnątrz UE.
Rzeczywiście żyjemy w ciekawych czasach.
Autor jest profesorem i rektorem New Economic University w Ałmaty w Kazachstanie