Niedawne dane Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE) pokazały, że we wrześniu 2024 roku udział węgla kamiennego w polskim miksie energetycznym spadł do zaledwie 35 proc. (aż 26 pkt proc. mniej niż w rok wcześniej), węgla brunatnego nadal wynosił 22 proc., 30 proc. energii pochodziło zaś z OZE. Rugowanie węgla kamiennego z polskiej energetyki postępuje zatem szybciej niż się ktokolwiek mógł wcześniej spodziewać.
W dniach wietrznych i słonecznych, szczególnie w czasie weekendów, kiedy zużycie energii jest mniejsze, generacja energii z OZE jest na tyle wysoka, że jesteśmy jednym z największych jej eksporterów w Europie. Niestety często się też zdarza, że PSE zmuszona jest odłączać odbiór energii ze źródeł odnawialnych, bo nie jesteśmy w stanie zagospodarować nadwyżek.
Zakładając, że legislacja będzie wspierać rozwój OZE, czyli źródeł niestabilnych, o niskim korekcyjnym współczynniku dyspozycyjności, trzeba będzie tym bardziej zapewnić w polskim systemie energetycznym moce dyspozycyjne
Jak dotrwać do startu elektrowni jądrowej?
Droga do pełnej transformacji energetycznej jest jednak nadal długa i wyboista. Głównym wyzwaniem wobec koniecznego odejścia od węgla pozostaje kwestia zapewnienia odpowiednich mocy dyspozycyjnych w systemie do czasu, gdy stabilnym źródłem mocy stanie się energia jądrowa pochodząca zarówno z dużych reaktorów jądrowych (takich jak budowana już elektrownia jądrowa w Choczewie), jak też tzw. małego atomu (SMR).
Szczególnie ten drugi projekt, realizowany przez konsorcjum Orlenu i prywatnego Synthosu, ma wszelkie szanse uczynienia z Polski pioniera we wdrażaniu tej nowoczesnej technologii na skalę światową. Należy jednak mieć na uwadze fakt, że reaktory jądrowe nie uzupełnią nam docelowo energii generowanej przez OZE, natomiast będą w stanie zapewnić dodatkowe moce dla rosnących potrzeb energetycznych sektora IT (bazy danych) czy EV (samochodów elektrycznych).