Trudno mi pogodzić się ze śmiercią Aleksieja Nawalnego. Odwaga, inteligencja i niezłomność to cechy, którymi imponował i które wykorzystywał, by wybudzić swoich rodaków z letargu, nieświadomości czy oportunizmu.
Mając prawnicze wykształcenie, od początku walczył o prawa mniejszościowych akcjonariuszy rosyjskich gigantów energetycznych. Także Gazpromu. Akcjonariusze mu wierzyli. Skazanie Nawalnego na pięć lat więzienia w pierwszym sfingowanym procesie w lipcu 2013 roku spowodowało gwałtowne załamanie kursów na giełdzie w Moskwie.
Czytaj więcej
Prezydent Rosji Władimir Putin publicznie zabrał głos, ale nie skomentował informacji, że Aleksiej Nawalny nie żyje. Szpital w miejscowości Charp podał, że rosyjski opozycjonista był przez ponad 30 minut reanimowany.
W dwie minuty po ogłoszeniu wyroku mali akcjonariusze zaczęli wyprzedawać papiery, indeksy giełdowe straciły po blisko 2 proc. Najwięcej spadła wartość Rosnieftu i Gazpromu. Szefowie obu koncernów – najbliżsi dworzanie Putina – Sieczin i Miller, śladem pryncypała, wpisali Nawalnego na listę swoich największych wrogów.
Ślepcy z Unii Europejskiej
Zachód tej sprawy niemal nie zauważył. Od 2011 r. – od uruchomienia z dużą pomocą koncernów z Niemiec i Holandii gazociągu północnego (Nord Stream), dostarczającego gaz bezpośrednio z Rosji do Niemiec po dnie Bałtyku – gazowy gigant znalazł się na fali wznoszącej. Od 110 mld m3 gazu sprzedanego Unii 12 lat temu Gazprom doszedł do 168 mld m3 w 2018 r., a tuż przed pandemią tłoczył na wspólnotowy rynek ponad 170 mld m3, zajmując już 40 proc.