Dla znajdującego się ostatnio w trudnej sytuacji prezesa Adamem Glapińskiego konferencja prasowa 7 grudnia br. stworzyła szansę na odbudowanie choćby części utraconej wiarygodności własnej oraz całego NBP. Wydawałoby się, że kontrolując w pełni zasoby kadrowe i organizacyjne banku centralnego, prezes wraz z podległymi mu jednostkami przygotuje tym razem scenariusz cyklicznego wydarzenia w taki sposób, że nareszcie zdecydowanie dominować będzie w nim warstwa merytoryczna, a w niej pogłębiona analiza uwarunkowań prowadzonej polityki pieniężnej.
Oczekiwania przed konferencją były tak czy inaczej duże. Pesymiści mieli nadzieję, że przynajmniej raz nie będzie to żenujący spektakl. Optymiści liczyli być może nawet na to, że działając pod presją krytyki, prezes będzie zmuszony wyjść poza własne ograniczenia i zaproponować na resztę kadencji jakąś radykalną, korzystną zmianę w sposobie kierowania podległą mu instytucją. Zawiedli się nawet pesymiści, gdyż konferencja okazała się ponownie fiaskiem, tyle że – na pocieszenie – trwającym kilkakrotnie krócej niż zazwyczaj. Pokazała nie tylko typowy dla prezesa brak przygotowania merytorycznego. Pojawiło się dodatkowo wrażenie, że ani jemu, ani departamentowi komunikacji nie zależało, aby pod względem jakości analizy konferencja wypadła znacząco lepiej. To tak, jakby organizatorzy naiwnie założyli, że rezygnacja z części „rozrywkowej” sama w sobie przybliży konferencję prasową do „najwyższych standardów światowych”, zgodnie z ogólną samooceną działań NBP widniejącą na bannerze.
Czytaj więcej
Po październikowych wyborach do parlamentu funkcja reakcji Rady Polityki Pieniężnej wyraźnie się zmieniła. W centrum jej uwagi ponownie znalazła się inflacja.
Kluczowy błąd
Przyjrzyjmy się trochę bliżej, w jaki sposób można rozumieć niewykorzystaną przez prezesa NBP szansę. Moim zdaniem wyjściowy błąd polegał już na samym radykalnym skróceniu konferencji, co dało skutek odwrotny od zamierzonego. Unaoczniło bowiem wszystkim, jak dużo czasu marnowano w przeszłości na jałowe pogadanki historyczno-obyczajowe, które stopniowo przekształcały się coraz bardziej w przemycanie swoich preferencji politycznych, a w ostatnich miesiącach już bezpośrednio w agitację przedwyborczą. W logiczny sposób nasunęło się też proste dodatkowe pytanie: czy za zgodną z najwyższymi standardami światowymi należy rozumieć konferencję prasową trwającą mniej więcej dwie godziny czy pół godziny? Jeśli więc zamysłem organizatorów konferencji prasowej było wyciszenie zarzutów dotyczących narastającego upolitycznienia NBP poprzez rezygnację z elementów stand-upu, to na pewno zamysł ten się nie udał.
Sądzę, że kluczowy błąd dotyczył jednak tego, czego nie zrobiono. Jeśli mianowicie prezes pogodził się już z koniecznością odejścia od formuły konferencji, którą tak sobie cenił, to zaoszczędzony w ten sposób czas należało poświęcić na pogłębioną analizę sytuacji gospodarczej i perspektyw inflacji. Jak wiemy, nic takiego się nie stało, chociaż na początku pojawiła się iskierka nadziei, gdy prezes sięgnął po pewne dawno nieużywane przez siebie sformułowania, takie jak „luka popytowa jest wciąż ujemna”, ale wątek ten ani żaden inny nie doczekał się rozwinięcia.