Andrzej Domański: Faktyczna prywatyzacja energetyki przez partię

Nie ma w ostatnich latach branży, w której polityczne i gospodarcze cele nie splatałyby się tak bardzo, a intencje nie odsłaniały tak mocno, jak w szeroko pojętej energetyce.

Publikacja: 22.08.2023 03:00

Andrzej Domański: Faktyczna prywatyzacja energetyki przez partię

Foto: mat. pras.

Agresja na Ukrainę i będący jej ubocznym efektem kryzys energetyczny, rekordowe i niedające się w żaden sposób przeoczyć symptomy globalnego kryzysu klimatycznego sprawiły, że coś, co ogólnie nazywane jest transformacją energetyczno-klimatyczną, zogniskowało wysiłki rządów na całym świecie.

Po roku od wprowadzenia amerykańskiego Inflation Reduction Act, promującego czyste technologie, szacuje się, że wartość inwestycji w transformację w samych Stanach Zjednoczonych związana z tym prawem to około 270 mld dol., głównie w turbiny wiatrowe, energetykę słoneczną i magazyny energii. Chiny osiągną najprawdopodobniej już w 2025 r. zdolności produkcji energii w źródłach odnawialnych na poziomie zakładanym dotychczas na rok 2030 około 1200 GW mocy w wietrze i słońcu.

Transformacja energetyczna to jednak nie tylko OZE. To także szybki np. rozwój technologii AI minimalizujących (m.in. poprzez sterowanie pompami ciepła i ładowarkami) zużycie energii wówczas, gdy OZE produkują mało energii, a maksymalizujące, gdy dużo.

Czytaj więcej

Kopalnia za miliard złotych. Rząd chce kupić Bogdankę

To także szybki rozwój elektromobilności. W Chinach już niemal 50 proc. nowo rejestrowanych samochodów to elektryki, a na liście 13 najlepiej sprzedających się marek jest 12 chińskich i tylko jedna amerykańska – Tesla. To oczywiście przyprawia o ból głowy producentów niemieckich, którzy widzą, że nie tylko tracą wielki rynek, ale za chwilę mogą utracić palmę pierwszeństwa także w Europie.

Energetyka odwrócona plecami do klienta

A tymczasem nad Wisłą polska energetyka na dwa miesiące przed wyborami znajduje się w krytycznym stanie, a wysiłki prywatnego przemysłu, by stanąć w szranki konkurencji technologicznej, napotykają liczne bariery. Archaiczna struktura polskiej energetyki odwróconej plecami do klienta, skupiona na poddanych politycznej kontroli partii rządzącej spółkach Skarbu Państwa nie zapewni przyspieszenia Polsce w przechodzeniu na „zieloną stronę mocy”.

Nie ma, moim zdaniem, w ostatnich latach żadnej branży, w której polityczne i gospodarcze cele nie splatałyby się tak bardzo, a intencje nie odsłaniały tak mocno, jak w szeroko pojętej energetyce. Tu realizuje się w praktyce idea prywatyzacji gospodarki przez partię.

Majątek i siła koncernów państwowych (wszyscy musimy kupować energię, gaz i paliwa) ma budować potęgę partii rządzącej i jej dominację w wyborach. My, klienci, mamy liczyć, że w systemie nakazowo-rozdzielczym, gdzie spółki giełdowe realizują de facto politykę partii, dostaniemy jakąś resztkę z pańskiego stołu, np. wakacyjną ulgę na paliwo z Orlenu.

Ta klientystyczna filozofia rządzenia widoczna jest jak w soczewce w dwóch ostatnich projektach ustawowych zgłoszonych przez rząd PiS – noweli tzw. ustawy prądowej i ustawie o gwarancjach dla projektu Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE).

Pierwsza z tych ustaw przedłużyła do końca roku faktyczne zawieszenie funkcjonowania rynku energii i wprowadziła nowy podatek zwany, jakby inaczej, składką solidarnościową. Tę „składkę” zapłaci JSW, ale nie Orlen, co jest o tyle dziwne, że Komisja Europejska, upoważniając rządy unijne do jej wprowadzenia, wskazała, że powinny ją zapłacić głównie spółki paliwowe i energetyczne.

„Dobroczynność” koncernów

Obywatelom obiecano, że nie tylko „zamrożone” ceny energii nie wzrosną, ale na dodatek każda rodzina dostanie już nie 2 MWh „taniego prądu”, ale całe 3 MWh. Gospodarstwa domowe trzeba chronić, ale składając ten projekt, rząd jednak nie zająknął się, że firmy energetyczne dostaną, z naszych kieszeni, różnicę pomiędzy „zamrożoną” ceną a taryfą ustalaną przez prezesa URE.

Tę taryfę zatwierdzono pod koniec ubiegłego roku, kiedy ceny energii były w Europie trzy razy wyższe, a gazu sześć razy wyższe niż dziś, więc ta „dobroczynność” koncernów jest dla nich znakomitym biznesem, a my już nie wiemy, ile do tych „niskich cen” dokładamy z naszych podatków. Wiemy natomiast, że ceny energii na rynku hurtowym spot są w Polsce najwyższe w Europie.

Rząd już ma pomysł na kolejnego „czempiona” – wspomnianą NABE. Nowy twór ma przejąć około 10 mld zł długów z koncernów energetycznych i wszystkie ich elektrownie węglowe. Aby ten pomysł się udał, państwo polskie da NABE gwarancje w wysokości 70 mld zł.

Ustawa przechodzi do porządku dziennego nad przepisami dotyczącymi pomocy publicznej oraz koncentracji i proponuje nam powołanie podmiotu, który niemal całkowicie zmonopolizuje wytwarzanie energii i na lata skaże nas na płacenie wysokich cen wynikających z węglowego monopolu.

Według ostrożnych szacunków Fundacji Instrat przyniesie on około 30 mld zł strat, więc nie tylko godzimy się z utratą pieniędzy, jakie są w gwarancjach, ale czekają nas kolejne dopłaty. Dotychczasowi czempioni, pozbywszy się węglowych kotwic, mają teraz zastąpić prywatnych inwestorów na rynku odnawialnych źródeł energii, korzystając z uprzywilejowania wynikającego z posiadania własnych operatorów sieci. Nagle pewnie okaże się, że deficyt przyłączy (90 proc. wniosków o przyłączenie OZE w 2022 roku spotkało się z odmową) cudownie się skończył.

Tyle że zanim „czempioni” nauczą się zarządzania OZE, polski przemysł, pozbawiony czystej energii (kontynuacja blokady dla wiatraków, ślimaczenie się projektów turbin na Bałtyku i nowe przeszkody dla fotowoltaiki) nie będzie w stanie spełnić wymogów dotyczących dekarbonizacji i straci swoje konkurencyjne przewagi. Początki tego procesu widać już dziś.

Alternatywa do takiej, pachnącej PRL, wizji energetyki istnieje. Państwo występuje w niej jako animator transformacji, która nie może się ograniczyć do elektroenergetyki, ale wykorzystuje synergie pomiędzy takimi branżami, jak ciepłownictwo, transport czy przemysł. Tam wszędzie trzeba poszukiwać nisko wiszących owoców, których zerwanie może przynieść nam szybko bezpieczną, tanią energię, ale szerzej lepszą jakość życia w zrównoważonym środowisku. Na przykład samochody elektryczne, których tak boi się PiS, to potencjalnie zamiana 50 mld zł importu paliw i ropy na 18 mld zł wydane w polskich firmach na zieloną energię.

Co zamiast hospicjum energetyki węglowej

Zamiast tworzyć z definicji skazane na klęskę hospicjum energetyki węglowej w postaci NABE, można źródła niezbędne na okresy kiepskiej dla produkcji OZE aury uczynić rezerwą systemową, a resztę poddać weryfikacji konkurencyjnego rynku. Wydzielone z koncernów spółki sieciowe nie będą faworyzować „swojej” spółki matki i zwalczać innych inwestorów, tylko w porozumieniu z samorządami budować nasze bezpieczeństwo, także finansowe, od dołu, w społecznościach i klastrach energetycznych.

Polski biznes prywatny od 30 z górą lat udowadnia, że potrafi być elastyczny, innowacyjny i pomysłowy. Jedyne, czego potrzebuje, to stabilne ramy działania. Nieśmiałe w założeniu przepisy dotyczące możliwości instalacji na dachach paneli fotowoltaicznych (PV) zaowocowały 1,5 mln instalacji i budową całej nowej branży PV. Ponowne blokowanie jej rozwoju jest głupotą. Można jej nadać nowy impuls, rozwijając lokalne klastry energii, spółdzielnie i społeczności energetyczne, by wykorzystać chociażby „nadwyżki” OZE do ogrzewania i chłodzenia budynków dzięki lokalnym rynkom energii i elastyczności.

Rodacy inwestujący w pompy ciepła mogliby stać się źródłem elastyczności systemu, oddając częściowo możliwość sterowania nimi w zamian za korzystne dla nich rozliczenia i taryfy. Nie może być tak, że użytkownik pompy ciepła będzie płacił pięć razy więcej za ogrzewanie niż właściciel kopciucha. A tu władza znosi, po raz kolejny, normy dla węgla opałowego…

Transformacja energetyki i całej gospodarki powinna stać się pierwszym strategicznym priorytetem nowej władzy. Centrum jej zarządzania powinno być przeniesione z „silosowych” ministerstw pod jedno kierownictwo podległe premierowi.

Państwo może i powinno myśleć także o wyzwaniach długofalowych, takich jak energetyka jądrowa, ale znów nie w kategoriach rozdawania dotacji i synekur, tylko stworzenia dobrych warunków do inwestowania także w taką czystą i bezpieczną energię. Tymczasem nie mamy dziś biznesowego pomysłu dla reaktorów SMR. Świat odjeżdża szybko, kraje ościenne mają już wypracowane ścieżki działania i prawo. Decyzje nie są łatwe, ale trzeba je podejmować. Zbliżające się wybory będą także i o tym.

8

Andrzej Domański jest głównym ekonomistą Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej

Agresja na Ukrainę i będący jej ubocznym efektem kryzys energetyczny, rekordowe i niedające się w żaden sposób przeoczyć symptomy globalnego kryzysu klimatycznego sprawiły, że coś, co ogólnie nazywane jest transformacją energetyczno-klimatyczną, zogniskowało wysiłki rządów na całym świecie.

Po roku od wprowadzenia amerykańskiego Inflation Reduction Act, promującego czyste technologie, szacuje się, że wartość inwestycji w transformację w samych Stanach Zjednoczonych związana z tym prawem to około 270 mld dol., głównie w turbiny wiatrowe, energetykę słoneczną i magazyny energii. Chiny osiągną najprawdopodobniej już w 2025 r. zdolności produkcji energii w źródłach odnawialnych na poziomie zakładanym dotychczas na rok 2030 około 1200 GW mocy w wietrze i słońcu.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację