Jak usłyszeliśmy, jedyny argument nieuków-czarnowidzów to, że „wungla, panie, nie będzie na zimę”. Trzeba zgodzić się z panem prezesem, że jest to argument żenująco słaby. Nie mam wątpliwości, że światli doradcy prezesa z łatwością zbili ten argument, mówiąc: „wungiel jest i będzie!”, a tylko po cichu dodając: „ino że póki co jest gdzieś w Australii albo innej Afryce, ale będzie na pewno, ino że nie wiadomo czy przed marcem”.
W pewnym stopniu zgadzam się z oceną prezesa. To, czy na czas dotrze do polskich domów dostatecznie dużo węgla opałowego, rzeczywiście nie powinno mieć wielkiego wpływu na pracę polskiego przemysłu i sektora usług. Znacznie większym zagrożeniem jest natomiast wzrost kosztów produkcji, słabnący popyt i to, czy nie będzie zimą ograniczenia dostaw innych surowców energetycznych, zwłaszcza gazu. Ale największą niewiadomą i tak jest to, czy rządzący będą w stanie opanować kryzysową sytuację. Nieudolność, z którą mamy do tej pory do czynienia, może budzi pewne obawy – bo tej zimy problemów nie da się rozwiązać przez proste dodrukowanie i rozdanie pieniędzy kosztem wzrostu deficytu i długu publicznego (co w przeszłości całkiem nieźle działało, ale tylko póki złoty nie słabł).
Niestety, lista osób i instytucji mówiących, że „wungla, panie, nie będzie” czy też raczej ostrzegających, że najdalej na początku przyszłego roku Polska i Europa zderzą się z recesją, jest coraz dłuższa. Do Komisji Europejskiej, od dawna wzywającej do radykalnych oszczędności energii (co nasz rząd pryncypialnie odrzuca, bo przecież „wungiel będzie”), dołączył ostatnio Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a do panikarzy prywatnych m.in. tegoroczny noblista i były szef Fed Ben Bernanke oraz szef JPMorgan Jamie Dimon.
Dlaczego recesja wydaje się w Polsce nieunikniona? Po pierwsze, z powodów statystycznych. Nasz rząd chwalił się niedawno „wzrostem PKB, którego zazdrości nam świat”. Tylko że w tym roku większość wzrostu wynikała z nadzwyczajnego zwiększenia się zapasów w firmach. Nie ma raczej wątpliwości, że w pierwszym półroczu przyszłego roku te niezwykle wysokie zapasy będą się kurczyć, skutkiem czego PKB odnotuje znaczny spadek.
Fluktuacje zapasów nie są jednak najważniejsze. W ciągu najbliższych kwartałów, w miarę tego jak będzie zwiększać się inflacja, będzie też stopniowo spadać dynamika spożycia. Jeszcze gorzej sprawy mogą wyglądać z inwestycjami. I nic specjalnie dziwnego w kraju, w którym odpowiedzią na rosnącą niepewność i pogarszające się prognozy koniunktury gospodarczej są ogłaszane na Twitterze rządowe plany obłożenia wszystkich zyskownych firm dodatkowym wielkim podatkiem i oficjalny brak zainteresowania sięgnięciem po co najmniej 30 miliardów euro dotacji i kredytów w ramach KPO (odpowiednik 5 proc. polskiego PKB!). Jeśli doda się do tego niemal pewną recesję w Niemczech, tym silniejszą, im bardziej Putin ograniczy tam dostawy gazu, a w ślad za tym kłopoty polskiego eksportu, jest oczywiste, że należy przygotować się na znaczny spadek PKB w pierwszej połowie przyszłego roku.