Podwyżki płac – droga na skróty do dobrobytu?

Jedyna droga do trwale wyższych płac wiedzie poprzez zmiany struktury naszej gospodarki w kierunku bardziej zaawansowanych i wysoce produktywnych rodzajów działalności.

Publikacja: 29.11.2013 03:11

Podwyżki płac – droga na skróty do dobrobytu?

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

Red

Dane GUS pokazują, że około połowy osób zatrudnionych w Polsce zarabia mniej niż 3 tys. złotych miesięcznie i choćby z tego powodu trudno byłoby znaleźć w naszym kraju kogoś, kto nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że poziom płac w Polsce jest niski. Dla niektórych zbyt niski, by „opłacało się" pracować – stąd też duża liczba biernych zawodowo i tych, którzy emigrują.

Pojawiające się coraz powszechniej propozycje, by płace po prostu ustawowo podnieść, mogą przynieść znacznie więcej szkody niż pożytku

Pojawiające się jednak coraz powszechniej propozycje, by płace po prostu ustawowo podnieść (w szczególności dotyczy to minimalnego wynagrodzenia), mogą przynieść znacznie więcej szkody niż pożytku. Rozwiązania problemu niskich płac w Polsce trzeba poszukiwać poprzez wzrost wydajności w sektorach wystawionych na konkurencję międzynarodową, a bodźcem do tego powinna się stać dywersyfikacja gospodarki w kierunku nowych działalności o wysokiej produktywności. Zainicjowałoby to proces pozytywnej, oddolnej presji na płace mającej przełożenie także na pozostałe części gospodarki.

Dlaczego płace są takie, jakie są?

Na poziomie mikroekonomicznym płace to swego rodzaju kompromis pomiędzy tym, co pracownicy chcieli by zarabiać, a tym, co pracodawcy są im w stanie zaoferować. Ten na pozór prosty mechanizm nie tłumaczy jednak na przykład olbrzymiej różnicy w poziomie płac pomiędzy dwoma sąsiednimi krajami (jak Niemcy i Polska), a także tego, dlaczego w rożnych krajach ludzie wykonujący dokładnie tę samą pracę dostają bardzo różne wynagrodzenie.

W rzeczywistości bowiem mechanizm stanowienia płac w gospodarce jest dużo bardziej złożony i zależy od wielu różnych czynników. Na poziomie makroekonomicznym (całej gospodarki) możemy jednak przyjąć, że w małej (w skali globalnej) i otwartej (o relatywnie wysokim udziale handlu zagranicznego w PKB) gospodarce – czyli w takiej, jaką jest polska gospodarka – punktem wyjścia są płace w sektorach wystawionych na konkurencję międzynarodową (handlowalnych).

W tych sektorach płace są silnie związane z poziomem produktywności, co z kolei wynika ze swoistego mechanizmu samoregulacji. Jeśli wzrost płac z jakichś powodów znacząco przewyższa tempo wzrostu produktywności, to następuje utrata międzynarodowej konkurencyjności i związane z nią problemy firm (na poziomie mikro) oraz narastanie deficytu handlowego (na poziomie makro). To z kolei wymusza procesy dostosowawcze – w dół – po stronie płac.

W normalnych, stabilnych warunkach, przy względnie zrównoważonym rynku pracy wzrost produktywności powinien się przekładać na wyższe płace. Sytuacja, z jaką mamy do czynienia obecnie, nie jest jednak standardowa; kryzys w wielu krajach Europy wywołał redukcję płac, więc by utrzymać relatywny poziom konkurencyjności działające w naszym kraju przedsiębiorstwa muszą te zmiany kompensować wzrostem produktywności wyprzedzającym wzrost płac.

Poziom płac w sektorach wystawionych na międzynarodową konkurencję wpływa również na poziom płac w pozostałych sektorach, tzw. niehandlowalnych (głównie są to lokalne usługi). Dlaczego? Otóż poziom płac w sektorach handlowalnych w dużej mierze określa siłę nabywczą na dobra niehandlowalne (jeśli fryzjer zażyczy sobie za swą usługę więcej, niż jest w stanie za nią zapłacić pracownik fabryki, to ten ostatni ostrzyże się w domu).

Inny mechanizm, jaki działa na styku sektorów handlowalnych i niehandlowalnych, polega na tym, że jeśli z jakichś powodów (np. presja związków zawodowych) wzrost płac w sektorach usługowych przekracza wzrosty produktywności w tych sektorach, to rodzi to presję na płace w sektorach handlowalnych i w określonych warunkach może prowadzić do zaniku tych sektorów w danym kraju, ze wszystkimi tego konsekwencjami (narastający deficyt handlowy i rosnące uzależnienie od kapitału zagranicznego), prowadzącymi do kryzysu, który z kolei wymusza dostosowanie (redukcje płac). Że nie jest to problem czysto teoretyczny, przekonały się w ostatnich latach kraje południa strefy euro – wystąpił tam opisany powyżej proces.

Nieoptymalna społecznie równowaga

Jak z perspektywy opisanych powyżej mechanizmów wygląda Polska? Otóż nasz sektor handlowalny (dla uproszczenia możemy przyjąć, że pokrywa się on z przetwórstwem przemysłowym) charakteryzuje niski poziom produktywności. Średnia wartość dodana na pracownika wynosi w przetwórstwie przemysłowym niespełna 21 tysięcy euro, czyli ok. 70 proc. mniej niż we Francji czy Niemczech i blisko o jedną czwartą mniej niż na Węgrzech. Trudno w takiej sytuacji oczekiwać, by płace w przemyśle (a co za tym idzie – w całej gospodarce) były wysokie.

W sytuacji ogólnego niskiego poziomu płac nawet w tych sektorach, gdzie produktywność jest wysoka (jest ich stosunkowo niewiele, ale są), nie ma niejako potrzeby płacić tyle co w innych krajach, gdyż zawsze znajdą się pracownicy, którzy będą gotowi podjąć płacę za niższą (ale i tak relatywnie atrakcyjną na tle innych) stawkę.

W tym miejscu czas postawić pytanie, z czego wynika niska produktywność polskiego sektora handlowalnego? Czy jest to jedynie kwestia naszej mniejszej sprawności i zwinności? Otóż nie. Produktywność to pochodna wielu czynników, ale decydujący wpływ w przypadku Polski wydają się mieć:

– struktura naszego sektora handlowalnego – zdominowany jest on wciąż przez relatywnie proste działalności, o relatywnie niskiej wartości dodanej (jedynie 5 proc. eksportu stanowią dziś wyroby zaawansowane technologicznie, podczas gdy w Czechach jest to 15 proc., a na Węgrzech 17 proc.;

– niska skala umaszynowienia działalności.

Jeśli chodzi o strukturę przemysłu, to wyznacza ona niejako granicę możliwego wzrostu produktywności. Weźmy dla przykładu istotny w Polsce sektor przetwórstwa spożywczego. Jak by się nie starać i tworzyć w tym sektorze wartość dodaną (np. wymyślając nowe produkty, nowe marki, bazować na ekologii itd.), to i tak produktywność w tym sektorze pozostanie niska w porównaniu np. z produkcją specjalistycznych wyrobów chemicznych (których w zasadzie nie wytwarzamy i na masową skalę importujemy).

Jeśli chodzi o kwestię niskiego poziomu umaszynowienia produkcji w Polsce, to ze względu na duże zasoby taniej pracy firmom w wielu przypadkach nie opłaca się inwestować w mechanizację procesów produkcyjnych. Świadczy o tym np. fakt, że wielkość inwestycji w środki trwałe w przeliczeniu na głowę mieszkańca (i po uwzględnieniu różnic w poziomie cen) jest w Polsce najniższa w UE. Polskę charakteryzuje również najniższy poziom zakumulowanych już aktywów (capital stock) w relacji do PKB.

Jest tu więc trochę z błędnego koła: produktywność jest niska, bo firmy mało inwestują, a nie inwestują, bo relatywnie praca jest tańsza niż niezbędny do inwestycji kapitał. Co więcej, sami staramy się jeszcze podnieść atrakcyjność pracy względem kapitału – stosowany w naszym kraju od wielu lat system wsparcia nowych inwestycji (w ramach dostępnej pomocy publicznej) jest tak skonstruowany, że preferuje zaangażowanie pracy kosztem kapitału. Można powiedzieć, że Polska utknęła w specyficznej, mało atrakcyjnej społecznie równowadze, którą charakteryzują niskie płace i ogólnie niski poziom zaawansowania technologicznego.

Jak sprawić, by płace w Polsce były wyższe

W kontekście przedstawionych wyżej faktów może się pojawiać kilka koncepcji/pomysłów na wyższe płace w Polsce. Można np. apelować do pracodawców w tych sektorach, gdzie jest miejsce na podwyżki płac (bez większej szkody dla zyskowności), ale takich branż jest stosunkowo niewiele i są to z reguły te, gdzie płace i tak są stosunkowo wysokie. Biorąc pod uwagę niepewne i zmienne otoczenie biznesowe, większych szans w tym zakresie można upatrywać nie tyle w podwyżkach płac, ile w większej partycypacji pracowników w zyskach (zmienna część wynagrodzenia).

Można też podwyżki niejako wymuszać, wprowadzając (lub podnosząc) przepisami prawa minimalne stawki. Abstrahując od tych słusznych przypadków, gdy tego typu działania mają chronić przed wyzyskiwaniem pracowników, generalnie stosowanie tego typu polityki rodzi ryzyko, że wyrządzi się w gospodarce więcej szkody niż pożytku (w skrajnym przypadku może się skończyć jak na południu Europy), zwłaszcza jeśli miałoby być to narzędzie ślepe – niebiorące pod uwagę sytuacji w poszczególnych branżach czy regionach kraju.

Tak naprawdę jedyna droga do trwale wyższych płac wiedzie poprzez zmiany struktury naszej gospodarki (zwłaszcza przemysłu, ale także handlowalnych usług) w kierunku bardziej zaawansowanych i wysoce produktywnych rodzajów działalności. Jak to zrobić – to oddzielna i złożona sprawa. W wielkim skrócie trzeba stworzyć odpowiednie bodźce, by te nowe, nietradycyjne sektory chciały u nas zaistnieć. Powinna temu towarzyszyć polityka deregulacji rynków (szczególnie w usługach) oraz odbiurokratyzowanie gospodarki. Te ostatnie pozwoliłyby na wchłonięcie „nawisu" niewykorzystanej pracy, którą dziś jako kraj dysponujemy.

Pojawienie się nowych branż o wysokiej produktywności i relatywnie wysokich płacach miałoby przełożenie na płace w pozostałych częściach gospodarki. Zdrowa – bo wynikająca ze wzrostu produktywności w gospodarce – presja na płace wymusiłaby większe inwestycje kapitałowe (w mechanizację niektórych procesów) w tradycyjnych w Polsce sektorach. Rosnąca przeciętna produktywność i siła nabywcza pracowników przemysłu przekładałyby się na stopniowy wzrost płac w skierowanych na lokalny rynek usługach. Wyższy poziom płac przyczyniłby się również do relatywnego wzrostu atrakcyjności pracy wobec bierności zawodowej i pracy w sektorze jawnym wobec pracy w szarej strefie. Wzrosłaby również atrakcyjność pracy w kraju wobec pracy za granicą, co mogłoby się przyczynić do powrotu wielu wykształconych osób z emigracji.

Nie ma więc co czekać – im szybciej podejmiemy właściwe reformy, tym szybciej zobaczymy ich efekty w postaci wyższych płac.

Autor jest dyrektorem w Biurze Analiz Banku Pekao oraz członkiem Rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

Dane GUS pokazują, że około połowy osób zatrudnionych w Polsce zarabia mniej niż 3 tys. złotych miesięcznie i choćby z tego powodu trudno byłoby znaleźć w naszym kraju kogoś, kto nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że poziom płac w Polsce jest niski. Dla niektórych zbyt niski, by „opłacało się" pracować – stąd też duża liczba biernych zawodowo i tych, którzy emigrują.

Pojawiające się coraz powszechniej propozycje, by płace po prostu ustawowo podnieść, mogą przynieść znacznie więcej szkody niż pożytku

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Marek Góra: Nieuchronność dłuższej aktywności zawodowej
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Fałszywy ton nacjonalizmu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Apel do kandydatów na urząd prezydenta
Opinie Ekonomiczne
Anita Błaszczak: Czas na powojenne scenariusze dla Ukraińców
Opinie Ekonomiczne
Umowa koalicyjna w Niemczech to pomostowy kontrakt społeczny