Ukryci mistrzowie – to pojęcie spopularyzowane przed laty przez prof. Hermanna Simona, eksperta ds. strategii i zarządzania, jak ulał pasuje do przedstawicieli polskiej branży meblarskiej. Nie dość, że zgodnie z definicją prof. Simona przeważają w niej średniej wielkości (jak na skalę Europy) firmy, które na swoim rynku odniosły spektakularne sukcesy, to wie o nich niewiele osób poza partnerami biznesowymi i specjalistami w danej branży. W kraju marki naszych czołowych producentów mebli – Forte, Kler, Szynaka Meble czy BRW – są dobrze znane, ale na świecie przypada im właśnie rola ukrytych mistrzów. Mistrzów – bo łącznie polskie firmy meblarskie są już w światowej ekstraklasie producentów i w ścisłej europejskiej czołówce eksporterów. Ukrytych – bo ich markę zna najczęściej hurtowy odbiorca, który meble made in Poland sprzedaje zazwyczaj pod własnym logo.
Możemy się więc cieszyć, że zalewamy naszymi meblami już niemal cały świat, a ich eksport idzie w dziesiątki miliardów złotych rocznie, lecz jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że za naszą dobrą jakość dostajemy, w przeliczeniu na tonę, znacznie mniej niż nasi konkurenci. I to nie tylko ci na Zachodzie, ale i w naszym regionie. Biorąc pod uwagę wielkość eksportu w przeliczeniu na tony, już od kilku lat jesteśmy globalnym wiceliderem, zaraz po Chinach. Mimo to przez lata rozwoju produkcji, sprzedaży i eksportu ani polskim producentom, ani całej branży nie udało się zbudować silnej globalnej marki. Tak się kończy konkurencja niską ceną, której możliwości coraz bardziej podważa wzrost kosztów produkcji, w tym pracy. A zatrudnienie w branży mamy największe w Europie.
Tę sytuację próbuje zmienić w ostatnich latach rządowy program flagowy „Polskie meble", w ramach którego opracowano koncepcję marki rodzimej branży meblarskiej jako podstawę budowania wizerunku polskich mebli na świecie. Zastanawiam się jednak, jak podstawa tego wizerunku (tzw. idea Smart Furniture) – „mebli multifunkcyjnych, organizujących przestrzeń mieszkania w wygodny i optymalny sposób" – sprawdzi się w USA. Stany Zjednoczone są największym rynkiem meblarskim świata, więc ambitny cel zdobycia większego kawałka amerykańskiego tortu, z którego dotychczas spadały nam okruszki (niespełna procent), ze wszech miar zasługuje na pochwałę. Tym bardziej że do wzięcia może być wielki kęs po Chińczykach (do niedawna mieli prawie 52 proc. rynku meblowego w USA). Tyle że w Ameryce wszystko musi być na większą skalę – meble, które kupowane są raczej do domów niż do mieszkań, oraz kampanie marketingowe. To mało prawdopodobne, że podbijemy Stany Zjednoczone kampanią wartą 2,7 mln zł. Nawet jeśli jest to największa akcja promocyjna polskich meblarzy, to jak na amerykańskie warunki wygląda skromnie. Trudno liczyć na to, że inni nie dostrzegą zwalniającego się miejsca po Chińczykach, z którymi o portfele Amerykanów konkurowali Meksykanie, Wietnamczycy, Niemcy czy Włosi.
W sytuacji, gdy nie zdołamy podbić rynku skalą promocji, może warto poszukać jakichś pomysłów marketingowych, które pozwolą nam się wyróżnić. Skoro – jak ujawniła niedawno „Rzeczpospolita" – amerykańscy kongresmeni mogą apelować do premiera Morawieckiego, by zadziałał w sprawie podatku od wydobycia miedzi, to może nasi senatorowie napisaliby list do prezydenta Trumpa, by dał świadectwo polsko-amerykańskiej przyjaźni, urządzając naszymi meblami choćby jeden pokój w Białym Domu. W ramach promocji możemy podesłać je za darmo, a prezydencki udział w ujawnieniu ukrytych mistrzów z Polski byłby nieoceniony.