Zwłoki leżące kilka godzin na poboczu drogi otoczone policją, rodzina bezskutecznie szukająca lekarza, który przyjedzie do mieszkania i stwierdzi zgon zmarłego – to skutki kłopotów z wystawieniem karty zgonu, o których donoszą media. Wszystko przez to, że brakuje lekarzy, którzy chcą przyjeżdżać na oględziny.
Obowiązująca od 1959 r. ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych oraz rozporządzenie ministra zdrowia i opieki społecznej z 1961 r. wskazują bowiem, że kartę zgonu ma wystawić lekarz zajmujący się chorym w ostatniej chorobie. Jeśli jest podejrzenie, że śmierć jest wynikiem przestępstwa, dokumenty przygotowuje medyk, który na zlecenie sądu lub prokuratora pojechał na oględziny.
Gdyby lekarz rodzinny nie mógł wystawić karty zgonu, innego ma wyznaczyć właściwy starosta. Szkopuł w tym, że medycy rodzinni uważają, iż te przepisy nie przystają do rzeczywistości.
– Lekarze rodzinni mają podpisane kontrakty z NFZ. To harmonogram godzin otwarcia przychodni reguluje czas pracy lekarzy i często nie ma jak wyjść z pracy – tłumaczy Jacek Krajewski, prezes federacji Porozumienie Zielonogórskie. Zaznacza, że sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy policja przyjeżdża po lekarza do przychodni, by stwierdził zgon ofiary w rezultacie wypadku, a nawet przestępstwa.
Dlatego rodzinni domagają się, by minister zdrowia przepisy znowelizował i zobowiązał do wystawiana kart zgonu zmarłym poza szpitalem lub miejscem zamieszkania koronerów. Jest to grupa specjalnie przeszkolonych lekarzy medycyny sądowej, funkcjonująca np. w krajach anglosaskich, którzy zajmują się orzekaniem w sprawach zgonów.