I nie jest to już chwilowa zmiana typu „łapanie oddechu po kryzysie", ale raczej trend.
W ubiegłym tygodniu Związek Banków Polskich podał, że 2014 r. był najsłabszy na rynku kredytów mieszkaniowych od dziewięciu lat. Zarówno liczba, jak i wartość nowych zobowiązań hipotecznych była niższa nawet od wyników z kryzysowego 2009 r.
I dzieje się tak, mimo że nigdy kredyty nie były tak tanie jak dziś. Historycznie niski WIBOR, nawet przy marżach banków ok. 2 proc., powoduje, że są one skłonne pożyczyć ponad 100 razy więcej, niż wynoszą miesięczne dochody ich klientów. I co? I nic! Kolejek do banków nie ma. – To klątwa frankowiczów – żartował znajomy.
Z badania „Finansowy portret młodych", przeprowadzonego w ubiegłym roku, wynika, że 73 proc. Polaków od 18. do 25. roku życia mieszka z rodzicami, w przypadku osób od 26. do 30. roku życia jest to 42 proc., a po trzydziestce – 30 proc. Młodym nie spieszy się do wyprowadzki. Bo i po co? Skoro u rodziców żyje się taniej i wygodniej, bez płacenia rachunków, to dlaczego z tego rezygnować?
Trudno za to piętnować młodych. Dzisiejsze pokolenie nie będzie się już zachowywać jak ich rówieśnicy kończący studia w późnych latach 90. lub na początku XXI wieku, biorący 30–40-letnie kredyty chwilę po znalezieniu pierwszej pracy. To dobrze, wolność finansowa, brak kredytu, nieprzywiązywanie się do miejsca zamieszkania, gdy trzeba jeździć za pracą, to podstawa w trudnych czasach.