Nie dość, że przyszył on mężczyźnie dwie ręce, to jeszcze zrobił to właśnie na wysokości ramion.
Po drugie, nie powinno się przeprowadzać podobnych zabiegów u osób, które mają więcej niż 60 lat. Ryzyko powikłań w podeszłym wieku jest bowiem dużo większe.
Po trzecie, nie kwalifikują się do operacji osoby, które urodziły się bez rąk.
Doszywacie ręce ludziom, którzy je stracili, a tych, którzy się bez nich urodzili, odsyłacie z kwitkiem. Czy to nie jest niesprawiedliwe?
Nie ma to nic wspólnego z niesprawiedliwością, a wynika z wiedzy medycznej. Nikt nie przyszywa rąk osobom, które bez nich przyszły na świat. Nie wiadomo, czy posiadają w mózgu pola ruchowe odpowiedzialne za wysyłanie poleceń do brakującej kończyny i odbieranie z niej impulsów nerwowych. Istnieje co prawda teoria, według której, jeśli nawet ich brak, to kora mózgowa jest na tyle plastyczna, iż może dojść do ich wykształcenia się. Z drugiej strony wiemy, że po długim okresie życia bez ręki, obszar mózgu odpowiedzialny za zarządzanie nią jest zajmowany przez sąsiednie pola, odpowiedzialne np. za mimikę twarzy.
Pomocą w rozwianiu tych wątpliwości może posłużyć przypadek ostatniego naszego pacjenta Mirosława Borodziuka. Stracił on rękę tak wcześnie, że nawet z nią siebie nie pamięta. To, jak będzie władał przyszytą kończyną i ruszał palcami, na ile jego mózg podejmie w tym zakresie pracę, może być prognostykiem dla tej grupy osób.
Ile osób czeka w Polsce na przyszycie ręki?
Od momentu stworzenia w 2006 roku listy oczekujących na przeszczep, jej długość często się zmienia. W tej chwili liczy 15 osób.
Biorąc pod uwagę fakt, że co roku w Polsce dochodzi do ok. 700 uszkodzeń kończyn, to chyba niewiele.
To nie jest tak. Nasza lista jest jedną z najdłuższych na świecie, co wynika między innymi z małej hojności polskiego społeczeństwa.
W Hiszpanii, która jest w Europie liderem w zakresie transplantologii, zakłada się, że jeśli chory zostanie zakwalifikowany do przeszczepu, to nie powinien czekać na kończynę dłużej niż rok.
Po każdym zabiegu i zainteresowaniu nim mediów, zgłaszają się do nas nowi pacjenci. Wbrew pozorom nie jest jednak ich wielu. Po ostatniej listopadowej operacji przyjechało może pięć osób. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak mało. Być może ludzie mają poczucie, że jest to jednak procedura ryzykowna. A zgłaszają się ci, którzy – podobnie jak nasz pierwszy pacjent Leszek Opoka – z powodu braku kończyny odczuwają wręcz cierpienie.
Zdarza się, że zakwalifikowani do zabiegu pacjenci rezygnują?
Mieliśmy kilka takich przypadków. Jeden mężczyzna z początku domagał się przeszczepu. Był nawet w pewnym sensie natarczywy. Kiedy jednak otrzymał telefon z informacją, że znaleźliśmy dawcę, rzucił słuchawką mówiąc, że już go to nie interesuje. Inny powiedział, że jest akurat chory, co z zasady uniemożliwia przeprowadzenie operacji. Jeszcze inny nie miał jak dojechać. Wszys-cy oni wcześniej stwarzali wrażenie, że chcą ręki. Myślę jednak, że w głębi ich duszy tkwił duży znak zapytania, czy warto. Poza tym, czekanie na przeszczep jest jednak bardzo stresujące.
Stresujące?
Proszę sobie wyobrazić, że przez kilkanaście miesięcy, a może i parę lat trzeba żyć tak, by w każdej chwili być gotowym do wyjazdu do szpitala. A to oznacza, że trzeba mieć pod ręką zestaw bieżących badań, że nie można nadużyć alkoholu ani wyjechać za granicę na wakacje, że samochód musi być zatankowany itd. Kiedy bowiem znajdzie się dawca i zadzwoni telefon, należy najpóźniej w ciągu sześciu godzin zjawić się w szpitalu.
Nie wszyscy mogą żyć dłuższy czas w takim stanie zawieszenia.
Czy po operacji pacjenci chcą wiedzieć, kto był dawcą?
Nie. Życie po przeszczepie traktują jako nowy rozdział. Tamtego człowieka już nie ma.
Jest tylko ręka, która została im podarowana. Starają się z tego cieszyć, a nie zastanawiać się, kim był dawca, co robił itd. My, lekarze takich informacji również nie podajemy.
Choćby po to, by nie wywoływać u biorcy negatywnego wzmocnienia psychologicznego.
Niełatwo zaakceptować fakt, że żyje się z obcą ręką.
Ponoć sztuka polega na tym, by nie dopuszczać do siebie myśli, że jest cudza.
Myślę, że pozytywne nastawienie jest bardzo ważne. Pacjenci przychodzą i pokazują nam, że na nowej ręce rosną ich włosy. Badania genetyczne tego nie potwierdzają.
Oni chcą jednak wierzyć, że przyszyta ręka rzeczywiście staje się ich.
To prawda, że ręka upodabnia się do nowego właściciela?
Zmienia się w niej to, co podlega regulacji hormonalnej. W pewnym stopniu karnacja skóry, jej miękkość, elastyczność. Jeżeli ktoś tyje, to tyje i jego nowa ręka. Zawsze jednak ogranicznikiem zmian jest wyjściowa liczba komórek tłuszczowych w tkance podskórnej.
A co jeśli ręka pochodzi od dawcy innej płci. Drugi państwa pacjent Damian Szwedo otrzymał rękę kobiety. Dowiedział się o tym po operacji. Jak zareagował?
To był drugi taki przypadek na świecie. Przyjął tę informację pozytywnie. Myślę, że po prostu bardzo chciał mieć rękę. Dzisiaj używa jej do pracy fizycznej. Podnosi nią ciężkie przedmioty, majstruje przy samochodzie. Nie robi sobie manicure’u. Warunki zewnętrzne sprawiają, że ręka kobiety staje się ręką mężczyzny. Płeć w tym przypadku nie ma znaczenia. Kluczową sprawą jest zgodność grupy krwi.
Teraz szykujecie się do przeszczepu obu rąk.
Jest to większe przedsięwzięcie, w związku z czym mam obawy, czy nie przerasta nas ono organizacyjnie. Są jednak takie potrzeby. Na naszej liście znajdują się dwie kobiety pozbawione obu rąk. Jedną z nich jest 16-latka, która straciła je oraz jedną nogę w wyniku wejścia na słup wysokiego napięcia.
Skoro tak trudno zdobyć jedną rękę, to sądzi pan, że uda się obie?
Myślę, że w tym przypadku liczba nie ma większego znaczenia.
Jeśli ktoś zdecyduje się na oddanie jednej, to wydaje mi się, że nie powinien mieć oporów, by ofiarować i drugą.
PS. Po przeprowadzeniu tego wywiadu, 5 czerwca 2010, zespołowi doc. Jabłeckiego udało się dokonać przeszczepu obu rąk
Wywiad z dodatku Plus Minus
, czerwiec 2010