Mimo intensywnych poszukiwań naukowcy dotąd nie odnaleźli genu – lub genów – bezwzględnie decydujących o homoseksualizmie człowieka. Być może jednak rozwiązanie zagadki jest prostsze, niż myśleliśmy. Być może nie chodzi o sam garnitur genów, lecz ich aktywność regulowaną chemicznie podczas życia płodowego.
Tak przynajmniej uważają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, szwedzkiego Uniwersytetu w Uppsali oraz amerykańskiego National Institute for Mathematical and Biological Synthesis (NIMBios). Sądzą, że na orientację seksualną mają wpływ substancje uwrażliwiające lub odwrotnie – „znieczulające" dziecko w łonie matki na wpływ testosteronu.
Paradoks ewolucji
Homoseksualizm jest dla biologów zagadką. Występuje dość powszechnie – u nawet 10 proc. populacji (różne źródła podają tu jednak bardzo rozbieżne dane). Analiza występowania takiej orientacji w rodzinach sugeruje, że może być dziedziczony, a przynajmniej dziedziczna jest skłonność do homoseksualizmu. To dało podstawy do poszukiwań genetycznych uwarunkowań homoseksualizmu.
Jednocześnie sama natura homoseksualizmu wyklucza posiadanie dużej liczby dzieci, a tym samym przekazywanie tego zespołu cech z pokolenia na pokolenie. To kłóci się z częstością występowania tej orientacji w populacji.
Jak to wytłumaczyć? – To nie genetyka. To nie DNA. To nawet nie fragmenty DNA. To epigenetyka – mówi Sergey Gavrilets z NIMBios, jeden z autorów badań, których wyniki opublikował „Quarterly Review of Biology". Chodzi o markery epigenetyczne sterujące aktywnością genów – zarówno u zarodków, jak i w dorosłym życiu.