Każdy, kto usłyszał najpierw „Alone”, pierwszy singiel z nowego albumu, a potem wysłuchał płyty od początki do końca, może odnieść wrażenie, że powolne, a jednocześnie monumentalne kompozycje, w których lider The Cure Robert Smith nie stroni od orkiestrowych aranżacji – to rodzaj ścieżki dźwiękowej, jakiej jeszcze nie było w historii zespołu.
The Cure ma sto piosenek
Ciekawa jest geneza takiej formy płyty. W wywiadzie dla portalu NPR ujawnił, że w czasie sesji nagraniowej były brane pod uwagę nawet kompozycje z 2010 i 2011 roku.
- Jedyna rzecz, która powstrzymuje nas od wydawania dwóch albumów rocznie, to pisanie tekstów – powiedział Robert Smith. - Im jestem starszy – tym trudniej mi to przychodzi. Muszę być naprawdę pewny tego, co stworzyłem, by móc zaśpiewać szczerze, emocjonalnie, z przekonaniem. Ponieważ The Cure ma w zapasie prawdopodobnie sto muzycznych motywów, zastanawiałem się nad pomysłem ścieżki dźwiękowej do filmu. Nawet jeśli bowiem spędzę nad pisaniem tekstów kolejnych 100 lat – nie napiszę ich tylu, by mi się podobały. Na pewno przez ostatnią dekadę miałem mały kryzys pewności siebie. Wydawało mi się, że napisałem wszystko, co miałem do napisania, ale okazało się, że tak nie jest.
Czytaj więcej
Artyści boją się AI, a koncerny już eksperymentują. Ukazała się hiszpańska wersja christmasowego hitu Brendy Lee.
Poza singlami zwracają uwagę dynamiczniejsze kompozycje „A Fragile Thing” i „Drone: Nodrone” oraz eksponowanie gitarowych solówek Reevesa Gabrelsa.