Szczepan Twardoch,
Aktualizacja: 09.11.2012 19:56 Publikacja: 11.11.2012 15:00
Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski TJ Tomasz Jodłowski
Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2012
Zły czas, zły czas wybrali na premierę i promocję nowej powieści Szczepana Twardocha specjaliści od marketingu Wydawnictwa Literackiego. Początek listopada, gdy mimowolnie myśl nasza wędruje ku tym, którzy odeszli, gdy nawiedzamy cmentarze z kwaterami bohaterów i męczenników narodowej sprawy, gdy tabliczki na brzozowych krzyżach, pod którymi zapalamy lampki pokazujące wiek poległych powstańców, powodują w człowieku wewnętrzny szloch, to zły czas na promocję książki, w której ludzki los ujęty jest w ramy tandetnej, skleconej naprędce przy autorskim biurku metafizyki, gdzie towarzyszem człowieka są dziwne byty duchowe utkane po części z jakichś jungowskich ułomków, po części z narodowych fantasmagorii. To zły czas na promocję książki, której autor w felietonach i wywiadach deklaruje chęć zerwania z narodową wspólnotą. Bo jednak życie, historia mają swój ciężar, i w listopadowe wieczory te zabawy Twardocha mogą lekko denerwować.
A do tego ta irytująca okładka powodująca ból głowy i zmęczenie oczu, oparta na prostym tricku drażnienia się z nawykiem mózgu, który zwykł scalać obraz ludzkiej twarzy. Fotografia mężczyzny z podwójną linią ust i ciągły wysiłek korekcyjny wzroku, rozwibrowanego tym fotomontażem.
I wreszcie bohater „Morfiny": Konstanty Willemann. Oczywiście: mieszaniec polsko-niemiecki ze śląskimi korzeniami. Z krwi germańskiej, a z kultury i wychowania, wolą szalonej matki – Polak.
Morfinista, niewierny żonie, zaniedbujący synka, łajdaczący się z prostytutkami, posuwający się do zwykłego morderstwa, pełen rozpaczy po przegranym Wrześniu '39, cynik przechodzący nie tyle na stronę wroga, co na stronę nicości, kwestionujący wyższe wartości, zmęczony sobą, swoimi romansami, ciągotami, niezrealizowany jako artysta, klasyczny improduktyw, przepuszczający przez swą świadomość polski świat, którym gardzi, który go śmieszy.
Jego oczyma oglądamy rzeczywistość, jego decyzjom przyglądamy się, jego dziwnym peregrynacjom towarzyszymy.
Czytając Twardocha, mam nieodparte wrażenie podlegania dziwnej manipulacji. Bo oto Twardoch opowiada mi o zdradzie ojczyzny, o odrzuceniu dziedzictwa, w esejach odżegnuje się od polskiego losu, powołując się na swoje śląskie pomieszanie, a jednocześnie przecież ofiarowuje nam kolejną już książkę, która cała wyrasta z wielkiej fascynacji polskością, Polską.
Gdyby serio traktować felietonowe zapowiedzi Szczepana Twardocha i akcję promocyjną rozwijaną wokół „Morfiny", należałoby powiedzieć, że autor poniósł spektakularną porażkę. Powieść mająca być skandalem, prowokacją, odważnym zaatakowaniem mitów, okazuje się wyznaniem miłości do polskiej kultury, polskiej tradycji, polskiej literatury. Miłości do Polski.
I to Polski konkretnej, nie jakiejś tam wydestylowanej z poezji i uogólnionej, Polski, owszem, mocno związanej z literaturą i sztuką, ale bardzo konkretnej. Konkretnej i szczegółowej. Polski Anno Domini 1939, Polski schyłku dwudziestolecia, Polski kończącej swój modernistyczny sen.
Bohaterowie Twardocha, jego świat cały utkany jest z literatury: od Gombrowicza, Witkacego przez Choromańskiego, Dygata, Szczepańskiego aż do Kazimierza Brandysa z jego „Rondem", utkany ze skamandryckich legend, ze wspomnień bonvivantów i chwalców dawnych dobrych czasów, owszem, z dodatkiem Maraia i pewnych Niemców.
Konstanty Willemann nieprzypadkowo mieszka w lecorbusierowskiej Kamienicy Wedla, na rogu Puławskiej i Madalińskiego, będącej szczytowym osiągnięciem funkcjonalizmu w polskiej architekturze. Nieprzypadkowa jest też geografia jego wizyt w warszawskich lokalach. Twardoch z pietyzmem, mając u boku wyśmienitego varsavianistę Aleksandra Kopińskiego, rekonstruuje Warszawę lat 30. i robi to rzeczywiście w sposób niesamowity. Literackość ujęcia przeszłości, niemająca nic wspólnego z pójściem na łatwiznę i załatwianiem rekonstrukcji przy pomocy zżynania z mistrzów, staje się hołdem złożonym dawnej sztuce i jednocześnie filtrem pozwalającym zrozumieć miniony świat i rozkochać się w nim. Bo świat, jaki odrzuca Konstanty Willemann, to świat nadzwyczajnej urody. I ten z lat 30., i nawet ten wojenny: tajemniczy, kuszący, pełen uaktualnianych legend i mitów, piękny w swym zmierzchu.
Polki z powieści Twardocha, owszem, czasem przerysowane, przestylizowane, no ale to w końcu literacka gra, czasem sklejane ze zbyt wielu sprzecznych z sobą elementów, jak Hela, która jest i Młodziakówną, i matką Polką, i wcieloną niewinnością, i sportsmenką bez przesądów, są nosicielkami niesamowitego polskiego stylu, godnymi pożądania i wszelkich poświęceń.
No tak. Ale przecież nie dla twardochowego bohatera. Bohatera, który odrzuca ten cały świat, który zgłasza swoje desinteressement wobec jego fascynującego piękna.
I w tym właśnie „Morfina" jest irytująca niczym jej okładka. Nasze zamiłowanie do porządku, do scalania znaczeń, każe zapytać o sens zabiegu, jakiego dokonuje Twardoch. Pokazując urok polskości, jej moc, jednocześnie, nie wiadomo do końca dlaczego, każe swojemu bohaterowi odrzucić wszystko i uznać za niewarte zachodu.
I – prawdę powiedziawszy – o ile piękno Polski jest rzeczywiście zjawiskowe i trudno byłoby wskazać współczesną powieść, która przynosiłaby taką apoteozę polskiego stylu, to postać głównego bohatera wydaje się jednak jakimś konstruktem sztucznym, jakby na chłodno wykalkulowanym, będącym wynikiem przyjętej strategii. Strategii renegata.
Rozumiem: renegat, odstępca dobrze chroni przed łatwym wzruszeniem i pospieszną akceptacją. Renegat, odstępca pozwala uciec przed kiczem, pozwala zachować dystans i chłód.
Tylko – kłopot w tym, że ja jakoś na ten Twardochowy cynizm nie za bardzo chcę się dać nabrać. I ten cynizm, i dekadencja wydają mi się skazą duchową, która, owszem, była kiedyś ciekawą stylizacją, ale teraz zamyka autora w zbyt prostych pozach. Narkotyczny nałóg Willemanna porzucony na czas jego podróży do Budapesztu wydaje się w pewnym momencie literackim sztafażem, zresztą sam autor mruga do czytelnika okiem, sugerując, że to tylko taka konwencja. I ta sztuczność, to pozerstwo jednak zawadza.
Oto fantastyczne opowieści o Polsce czy to zawarte w „Wiecznym Grunwaldzie", gdzie nasz styl, gdzie nasz duch przewyższał germańskie fantazmaty i był dla Zachodu przedmiotem niedościgłych marzeń, czy w „Morfinie", gdzie świat jest tak sensualny, że chciałoby się wpaść na kawę i wódkę do warszawskich lokali, zobaczyć Pomnik Lotnika na placu Unii Lubelskiej, pomknąć kabrioletem po Nowym Świecie, przejechać z Dobrej na plac Zbawiciela, kazi gest Twardocha.
Gest, który jest irytujący niczym okładka. A to wcale nie jest dobra okładka. I musimy w związku z tym zapytać o świadomość autora. Czy zdaje on sobie sprawę, że moc polskiej kultury, jaką nasiąkł, że jej piękno, które destyluje, jest tak silne, że praktycznie uniemożliwia jakikolwiek bunt i czyni go skłamanym. Że fascynujący świat Polski mitycznej i Polski historycznej, jaki rozkwita w jego wyobraźni i rekonstrukcjach, jest zbyt silny, by dać wiarę renegactwu jego bohatera? Że piękno polskiego stylu wchłania nawet przejawy buntu wobec martyrologii, gdyż i ten bunt przeciw polskości jest silnym elementem tradycji? Pytam, bo czuję niesamowitą schizofrenię „Morfiny" i czuję złość. Nie fascynację, lecz złość. Irytację podobną tej, jaką wywołuje okładka. Złość na Twardocha, że wciąż stosuje te swoje ironiczno-dekadenckie cudzysłowy, nawiasy, że w dodatku częstuje mnie jeszcze tandetną metafizyką: jakimiś duchami, zjawami, kompletnie niepotrzebnie, gdy na drugim planie rozwija się poemat niezwykłej urody, przewyższający większość obecnej produkcji literackiej w Polsce.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Uważam Rze
Szczepan Twardoch,
Środowisko kultury żegna Stanisława Tyma, odbiorcy jego filmów, sztuk, felietonów nie mogą się pogodzić ze śmiercią artysty. Warto przypomnieć jego związki z naszą gazetą.
Całe dakady dla recepcji Franza Kafki zostały stracone – mówi Reiner Stach, autor trzytomowej biografii autora „Procesu”.
W zamkowych Arkadach Kubickiego w czwartek rozpoczęły się Targi Książki Historycznej, organizowane przez Fundację Historia i Kultura.
„Rozdroże kruków" to zapowiadana na 29 listopada nowa część przygód Geralta. Książka, którą wyda SuperNOWA, jest zaskakującym prequelem. Fragment poznali już czytelnicy „Nowej Fantastyki”.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
„Niewygodna” Patrycji Volny, córki „barda Solidarności”, to oskarżenie rzucone słynnemu ojcu, ale i innym mężczyznom z życia modelki, wokalistki, aktorki.
Amerykańscy jurorzy docenili historię polskiego producenta ciężarówek.
Środowisko kultury żegna Stanisława Tyma, odbiorcy jego filmów, sztuk, felietonów nie mogą się pogodzić ze śmiercią artysty. Warto przypomnieć jego związki z naszą gazetą.
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Lubię też wyrażać swoich bohaterów poprzez muzykę – ich upodobania pomagają mi ich lepiej zbudować.
System szkolnictwa za panowania Ludwika XVI wypuszczał najlepiej wykształconych naukowców i technokratów na świecie.
Na papierze „Dzień” brzmi jak telenowela o nowojorskim patchworku. Za sprawą talentu Michaela Cunninghama staje się dramatem o tym, jak pandemia zwolniła wielu ludzi z uciążliwych obowiązków. Nie muszą już chodzić do biura czy odprowadzać dzieci do szkoły, ale stają się jeszcze bardziej samotni.
Nie jestem piewcą jakiejś utopii, w której Krzysztof Bosak będzie szedł wraz z Donaldem Tuskiem w kwietnym wieńcu na szyi i śpiewał „Kumbaya, oh, Lord, kumbaya”. Rywalizacja jest i niech dalej będzie, ale chodzi o to, żeby wyżej punktowana była współpraca.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas