Nie wyczerpuje ona bynajmniej pola inspiracji, nie blokuje inwencji własnej, jednak właśnie jak u Herlinga u źródeł opowieści na granicy fikcji i autentycznych zdarzeń są kroniki, przekazy, artykuły, podania, legendy. Kostium historyczny, współczesny, podróże po Galicji, Afryce i Nowej Zelandii łączy refleksja o tym, co z chrześcijańskiego dziedzictwa Europy utraciliśmy na przestrzeni wieków, a co po przełomie 1989 r.
Oczywiście chrześcijański duch jest wciąż obecny, inaczej autor nie prześwietlałby spraw związanych z Bogiem, religią, wiarą. Herlinga też to interesowało, w tym fanatycy, schizmatycy, obrazoburcy, czasy przełomu, ideologie, rewolucje. W odchyleniach od kościelnej czy rewolucyjnej teorii szukał prawdy o świecie. Podobnie naczelny „Rzeczpospolitej”. Swoją mozaikową opowieść zaczyna od anielic Anny i Margarity, ofiar dżumy w VI w. i ataku na World Trade Center. Poszły do raju, ale szczęścia tam nie znajdują. Tylko nudę („Mam już, k…wa, dość tego śpiewania”).
W średniowieczu Chrabota spłonąłby na stosie. Teraz o jego „Modlitewniku dla Anny” możemy powiedzieć za Dostojewskim, że być może człowiek nie jest stworzony do harmonii. Dlatego anielice buntują się i chcą sprawdzić, co naprawdę jest rajem, a co piekłem. W piekle siedzi Mozart z Bachem i Beethovenem (prawda, że interesujące towarzystwo?), a Anna stwierdza: „Nie ma nic cudowniejszego niż przemijalność chłodu wody. Głodu i nasycenia. Pragnienia i chwili, w której znika. Dnia i nocy. Życia i śmierci”.
Tak jak Herling-Grudziński Chrabota fascynuje się malarstwem, szukając przejawów Boga i metafizyki w dziełach sztuki. W fundamentalnym dla mnie opowiadaniu „Ecce Homo na mojej ścianie” uwrażliwiony na ikony narrator dokonuje rachunku swojej wiary, wspomina spotkania ze sztuką religijną, ale staje się też współkreatorem ikon.