Ale liczący blisko 800 stron tom „Mesjaszy” jest wyjątkowy. Powinno być nam wstyd, że rolę polskiego dziejopisa wziął na siebie Węgier. Tym bardziej że zasłużonemu poloniście, tłumaczowi Wyspiańskiego i Gombrowicza, robiono z tego powodu ogromne trudności.
Przed „Mesjaszami” napisał w 1981 r. powieść „Iksowie”, której bohaterem zbiorowym jest polska oświeceniowa śmietanka, intelektualiści doby Królestwa Kongresowego starający się promować wzorce klasycystyczne – Julian Ursyn Niemcewicz, Kajetan Koźmian, Józef Kossakowski, Józef Maksymilian Fredro i Józef Lipiński. A także Wojciech Bogusławski, założyciel Teatru Narodowego.
Książka oparta na materiałach źródłowych, które Węgier przeglądał w polskich archiwach, przypominała czas zgniłych kompromisów doby ponapoleńskiej, gry z cenzurą, a i kolaborację z zaborcami. Druk polskiego wydania zablokował Robert Jerzy Nowak rozdający wówczas karty w polskiej hungarystyce. Potem antyszambrował u ówczesnej władzy, by w 1987 r. uniemożliwić przyjazd Spiró do Teatru Ateneum na prapremierę „Szalbierza”, sztuki opartej na wątkach „Iksów”, a także dostęp ich autora do naszych bibliotek. Niestety, skutecznie. A w 1990 r. niejednoznaczny obraz Bogusławskiego w telewizyjnej wersji sztuki przedstawił wielki Tadeusz Łomnicki.
Upór Spiró jest godny uznania, bo chociaż książka o Iksach nigdy się w Polsce nie ukazała, przystąpił do pisania następnej – poświęconej towiańczykom, czyli Kołu Sprawy Bożej. Pisarz chciał pokazać drugie oblicze Polski – mistycyzm, który stał się motorem napędowym naszej historii co najmniej od upadku powstania listopadowego.
Najbardziej intrygujące jest to, że wypowiada się o towiańczykach jeśli nawet nie z sympatią, to ze zrozumieniem, podkreślając, że bez religijnego fundamentu trudno wyobrazić sobie Europę. To prawda, ale i kurtuazja wobec Koła Sprawy Bożej, bo większość faktów z jej istnienia ośmiesza Adama Mickiewicza i naszą Wielką Emigrację. Musiał to przeczuwać syn wieszcza Władysław Mickiewicz i tylko tym można tłumaczyć jedną z największych zbrodni, jakie się dokonały w polskiej literaturze, mianowicie to, że pisemne dowody szaleństwa ojca i jego przyjaciół, w tym „Dziennik Koła” – spalił. Wiele jednak zachowanych zapisów i świadectw pozwoliło na imponującą rekonstrukcję.
Węgier zrobił to, co należało do nas, i tu zaczyna się polski kłopot. Chodzi o wiarę, która może trony powalać? Czy o szaleństwo, które sprawia, że do dziś jesteśmy uważani za błędnego rycerza Europy? W bilansie niewiadomego na pierwszy plan wybija się to, że pokolenia Polaków wychowane na mesjanizmie, nie zdając sobie sprawy, jakie były jego kulisy – choćby w osobach Józefa Piłsudskiego czy Jana Pawła II – przyczyniły się do takiego obrotu historii, że Chrystus narodów europejskich zmartwychwstał, choć wydawało się to wielu zaciekłym sceptykom niemożliwe. Co więcej, setki tysięcy Polaków w czasie zrywów niepodległościowych, powstań i wojen żyło tylko wiarą, która w Mickiewiczu by się nie zrodziła bez Andrzeja Towiańskiego, tajemniczego przybysza z Litwy, wydalonego z Francji pod zarzutem szpiegostwa dla Moskwy, posądzanego o agenturalne związki z Rosją, czego Spiró akurat nie potwierdza. Bez Mistrza Słowacki nie napisałby „Snu srebrnego Salomei”, Wernyhora nie dręczyłby Polaków, zasypiających w chocholim tańcu. Nie byłoby magicznego słowa „Wyzwolenie” na liście arcydzieł Wyspiańskiego, a i jego „Legionu”.