Rz: Dlaczego aktor zaczyna reżyserować?
Nasz zawód czasem przynosi sławę i pieniądze, ale nigdy nie daje tak do końca poczucia niezależności. Film nie należy do aktora, tylko do reżysera. Ja przez całe życie pracowałem dla innych, raz chciałem zrobić coś dla siebie.
Wybrał pan na reżyserski debiut ogromnie ciężki temat – kazirodcze stosunki w rodzinie.
Nie interesowały mnie komedie romantyczne czy jakieś błahe historyjki kryminalne. Chciałem zrobić coś ważnego, mówiąc najprościej: dla dorosłych. Kiedy przeczytałem książkę Alexandra Stuarta, byłem pewny, że to materiał, jakiego szukałem. Takich rodzinnych tragedii jest wokół bardzo wiele, tyle że koszmar przeżywany przez dzieci rzadko wychodzi na jaw. Dopuszczają się takich czynów ludzie całkiem zwyczajni, wyglądający jak każdy przechodzień na ulicy, czasem nawet sympatyczni. Ludzie, których nikt by nie podejrzewał, że mogliby zrobić komukolwiek krzywdę.
W „Strefie wojny” nie pokusił się pan jednak o szerszy kontekst społeczny, skupił się na skomplikowanych relacjach psychologicznych i rodzinnej tragedii.