Jak obudzić bombaja na wiosnę

Stare ursusy, lanz-bulldogi czy amerykańskie fordsony dla ich zbieraczy są przedmiotem kultu. Zabytkowe traktory to w Polsce wciąż nowa pasja. Wielkie kolekcje tych ciągników mają Niemcy i Holendrzy

Publikacja: 09.04.2010 01:01

Jacek Grzywacz, właściciel skansenu traktorów w Łochowicach, na ciągniku Allgaier AP 22 z 1954 r.

Jacek Grzywacz, właściciel skansenu traktorów w Łochowicach, na ciągniku Allgaier AP 22 z 1954 r.

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki Roman Bosiacki

Basowy grzmot nadciągającego polami ursusa C-45 przypomina dudnienie zbliżającej się burzy lub kanonadę artylerii. W okolicznych wsiach wyją psy, koty spadają z dachów, a ludzie, żegnając się, spoglądają w niebo.

Ale ten sięgający trzewi przerażający łomot – a także woń ropy i rozgrzanych smarów – Mariusza Nowaka, rolnika z Gorańca w Wielkopolsce, nastraja pogodnie i nostalgicznie. Dlatego wciąż czasem używa ursusa do orki lub bronowania.

– Kiedy wsiadam na stary ciągnik, to zdaje mi się, że wyruszam w podróż w przeszłość – twierdzi.

– W starym traktorze można się zakochać od pierwszego wejrzenia. A już na pewno, kiedy pierwszy raz się go odpali i usłyszy ten niezapomniany głos: grzmot C-45 albo jazgot pracującego jak sieczkarnia lekkiego C-25 – twierdzi właściciel skansenu zabytkowych ciągników w Łochowicach w pobliżu Bydgoszczy Jacek Grzywacz.

Zwłaszcza odpalanie ursusa C-45 to rytuał ściągający do skansenu widzów z całej okolicy. Głowicę żarową z przodu ciągnika trzeba podgrzewać „lutlampą” tak długo, aż jej gruszka przybierze kolor wiśni. Dopiero wtedy energicznym ruchem kierownicy wyjętej z kabiny trzeba poruszyć wał napędowy i obudzić traktor do życia. Dla tej chwili warto, jak wspomina Grzywacz, przejechać np. ponad tysiąc kilometrów po kraju i chodzić od zagrody do zagrody w poszukiwaniu oryginalnego sprzęgła lub pompy.

 

 

Dla miłośników wiekowych ursusów, lanz-bulldogów czy amerykańskich John Deere zabytkowe traktory są wehikułem czasu i przedmiotem kultu. To w Polsce wciąż jeszcze nowa pasja. W PRL ciągniki, nawet te najstarsze, eksploatowano do ostatecznej śmierci technicznej. Potem trafiały do hut lub dożywały swych dni gdzieś w chwastach pod płotem.

Swojego pierwszego lanz-bulldoga Mariusz Nowak kupił, płacąc po cenie złomu, 20 lat temu. Kolekcjonerów traktorów można było w tamtych czasach policzyć w Polsce na palcach jednej ręki. Na pierwszy zlot starych ciągników ściągnęło raptem 12 uczestników. Ten zlot zorganizował w 2001 r. w Lipnie w powiecie leszczyńskim Jerzy Samelczak – inicjator powołania Klubu Miłośników Starych Ciągników i Maszyn Rolniczych Traktor i Maszyna .

– Przekonywałem tatę, że to nie chwyci, a okazało się strzałem w dziesiątkę – przyznaje Rafał Samelczak, który po przedwczesnej śmierci ojca podjął się prezesury w klubie. Dziś stowarzyszenie liczy ponad 100 członków, a niezrzeszonych miłośników traktorów jest co najmniej drugie tyle. Większość z nich mieszka na wsi i w małych miasteczkach. Są wśród nich zamożniejsi rolnicy, ale przeważają wywodzący się ze wsi drobni przedsiębiorcy, głównie właściciele warsztatów mechanicznych i firm przewozowych.

Zbigniew Jankowiak, właściciel kopalni żwiru i przedsiębiorstwa transportowego w Księginkach w gminie Dolsk, używa swego odziedziczonego po ojcu ursusa, liczącego pół wieku C-25, do koszenia trawy na przydomowym lądowisku dla motolotni. Ale prawdziwą jego dumą jest przywrócony do życia kosztem dwóch lat pracy C-45.

– Do tego traktora ludzie podchodzą z największym sentymentem. To przecież legenda PRL – wyjaśnia.

Machina piekielna, z kominem nakrytym jak stara fajka ruchomą klapką, wzorowana na niemieckich lanz-bulldogach – symbol demokracji ludowej, jak później syrenka czy junak – była forpocztą nowoczesnej techniki na kolektywizowanej wsi i wielkich budowach socjalizmu. To ona właśnie miała, jak pisali twórcy socrealistyczni, „zdobywać wiosnę”. Ważący cztery tony osmolony bombaj, zwany także saganem, cybuchem lub baniakiem, fascynował – a czasem budził grozę.

Korespondent gazety terenowej donosił w latach 50.: „Od końca wsi dało się słyszeć przeciągłe wołanie Ludzieee, ratujcie się, ludzieee, Hieronim Landra jedzie... Na ten rozpaczliwy głos ulica natychmiast pustoszała. Furmanki zjeżdżały w pola, rowerzyści schodzili z rowerów, ludzie chowali się do rowów. Tymczasem traktor wpadł na podwórze spółdzielni produkcyjnej. »Stodoły nam rozwali« – biadali spółdzielcy. Rozpacz ich była jednak przedwczesna. Landra pokazał, że potrafi nie tylko jeździć na traktorze tak jak nikt inny, zna także niezawodne sposoby zatrzymania ciągnika. Dziś wybrał jeden z najmniej gwałtownych. Wpadł wprawdzie na wóz, urwał komin od traktora, ale zatrzymał ciągnik jeszcze przed bramą spółdzielczej stodoły. »Tylko połamany wóz, to drobiazg, i tak mieliśmy szczęście« – ucieszyli się cali i zdrowi spółdzielcy”.

 

 

Oprócz rodzimych ursusów na ziemiach zachodnich i północnych zachowało się po wojnie sporo poniemieckich oryginalnych lanz-bulldogów, a w innych regionach darowanych przez UNRRA amerykańskich John Deere i fordsonów. Znaczną część tego dziedzictwa utraciliśmy w latach transformacji gospodarczej. Po otwarciu granic wywieziono z kraju ok. 1000 kupionych za bezcen starych ciągników – zasiliły one kolekcje w Niemczech i Holandii. Wprawdzie jeszcze nie tak dawno Rafał Samelczak kupił za korzystną cenę ursusa C-45, który po śmierci właściciela w doskonałym stanie, odkurzany pieczołowicie przez wdowę, stał przez ćwierć wieku na drewnianych klockach w stodole – ale czasy okazji się skończyły. Jedynie przeżartą rdzą ruinę, której kadłub przerosło drzewo, można jeszcze czasem kupić za cenę niewiele przewyższającą cenę złomu.

– Wokół starych ciągników zaczął się ruch. Ceny poszły w górę. Robi się z tego droga pasja – martwi się Nowak, który musi zakupy i remonty swych traktorów finansować z plonów z 24 ha gospodarstwa.

Ma to też dobre strony. Bardzo wzrósł prestiż kolekcjonerów.

– Dawniej wielu sąsiadów uważało mnie za wariata. Nie rozumieli, że można całą zimę spędzać, naprawiając stare ciągniki. Dziś żałują, że pooddawali swoje stare traktory na złom. A ja cieszę się coraz większą popularnością. Żadna rolnicza impreza, dożynki, festyn czy targi, nie może się obejść bez starych ciągników. Jesienią trudno nieraz wszystkie zaproszenia obsłużyć – przyznaje.

Lokalne samorządy chętnie zapraszają kolekcjonerów zabytkowych traktorów. Na szczeblu centralnym panuje jednak obojętność. Jedynym ministrem rolnictwa, z którym miłośnicy ciągników znaleźli wspólny język, był Andrzej Lepper – bądź co bądź technik mechanizacji rolnictwa.

– Ja nie oceniam ogólnie jego polityki, ale za czasów swojego wicepremierostwa wykazywał dla nas pełne zrozumienie. Inni politycy do starych ciągników serca nie mieli i nie mają – macha ręką Nowak.

 

 

Parowe początkowo ciągniki rolnicze, które miały zastąpić konie i woły, pojawiły się na polach w połowie XIX w. W 1892 r. John Froelich zbudował w stanie Iowa pierwszy traktor z silnikiem benzynowym, ale udało mu się sprzedać tylko dwa egzemplarze. Wielka kariera ciągników zaczęła się dopiero 20 lat później, gdy ich masową produkcją zajął się Ford, a potem John Deere.

W 1922 r. w zakładach Ursus SA skonstruowano pierwsza polską „ciągówkę”,

która z powodzeniem zadebiutowała na polach Wilanowa. Ciągniki Ursus-45 pokazano podczas pochodu pierwszomajowego w 1947 r. W dziesięć lat później w Ursusie skonstruowano model C-25, uznawany za perełkę polskiego przemysłu motoryzacyjnego.

Zabytkowy ciągnik – a raczej zardzewiały kadłub – można jeszcze czasem kupić za cenę tylko dwukrotnie wyższą od ceny złomu, tj. w przypadku lekkiego ursusa czy zetora za 700 – 800 zł. Taki sam traktor po remoncie, z oryginalnymi częściami i na chodzie kosztuje już 10 tys. zł. C-45 do remontu ma cenę ok. 15 tys. zł, po remoncie – nawet 40 – 50 tys. zł.

—ges

Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze