Od kiedy pamiętam, Armia ciągle wybiera się „na Wschód", a że to właściwy kierunek, najlepiej świadczy fakt, że nawet najstarsze jej kawałki bronią się do dziś doskonale, a w nowych muzycy wciąż mają sporo do powiedzenia. Zaliczyli okres ezoterycznego punka, w którym gnostyckie rozmyślania zlały się w jedno z popkulturowymi ikonami, a siarczyste tempo porywało tłumy. Był świetny moment, kiedy złożone crimsonowskie tematy zderzały się z eterycznymi klimatami Dead Can Dance, a całość podawana była z niemal metalową ekspresją – z wyjątkiem Budzyńskiego, który swoją religijno-popową symboliką żonglował w stronę pogodnych rozważań o dobru i złu... Armia modyfikowała się z płyty na płytę, ale w każdym z wcieleń okazywała się tworem zjawiskowym.
W 2010 r. tenże Budzyński oprócz talentów wokalnych, tekściarskich i malarskich postanowił zademonstrować światu również te pisarskie oraz filmowe. Pierwsze zmaterializowały się w książce „Soul Side Story", o której mówił: „Zacząłem pisać, bo od jakiegoś czasu zdarza mi się, i to nawet dość często, zobaczyć godzinę 11.11 albo 22.22, nie mówiąc już o godzinie 00.00. Aby doświadczyć czegoś takiego, trzeba mieć zegarek elektroniczny – i to w widocznym miejscu. Budzi to we mnie jakiś rodzaj nieokreślonego niepokoju. Ta chwila złapana na gorącym uczynku domaga się ode mnie jakiejś reakcji. [...] Tytus de Zoo w trzeciej części przygód schował się w rakiecie i powiedział: »Kusi mnie, aby nacisnąć jakiś guzik«. On nacisnął ten właściwy i rakieta ruszyła w kosmos. [...] Ta chwila jest ulotna, bo zaraz jest już 11.12 albo 22.23 i wszystko stracone".
Co zaś tyczy się talentów filmowych, podziwiać je można w obrazie „Podróż na Wschód" – za który Oscara może Budzyński nie dostanie, za to udało mu się w lekko ironicznym tonie prześlizgnąć przez dekady własnej przeszłości. I dokładnie to samo robi właśnie wydany soundtrack do filmu – 19 kawałków ze wszystkich płyt, często w mocno pokręconych wersjach. „Archanioły i ludzie" okazują się tu np. smakowitą autoparodią zdeformowaną na folkową modłę, a monumentalny pierwotnie „Dom przy moście" zamienia się w akustyczną pieśń z całą żydowsko-bałkańską tradycją w tle. Najbardziej jednak zaskakuje „Towards the East", czyli kompletnie postawiona na głowie „Podróż na Wschód", brzmiąca jak kawał barwnej psychodelii rodem z halucynacji Syda Barretta.
„Podróż na Wschód" nie jest taką po prostu składanką, tak jak przerobione tu kawałki nie są przerobione bez celu. Od „Saluto" po „Towards the East" jest jasne, że muzykami kieruje jakaś koncepcja – zamysł, któremu podporządkowują każdy dźwięk. Nie przypadkiem przecież materiał rozpoczyna się z impetem drapieżnych gitar, by z minuty na minutę konsekwentnie wytracać tempo, wyciszać i nabierać bardzo plastycznego, wizjonersko-psychodelicznego posmaku. „Hej, hej, którędy do gwiazd?" – pyta gdzieś w połowie Budzyński. Ktoś najwyraźniej udzielił mu dobrej odpowiedzi. Tytus de Zoo?