Od kilku lat chodziły plotki, że dyrektor Mikołaj Grabowski ma pomysł, żebym przejął po nim schedę. Potem minister kultury urządził konkurs i z Sebastianem złożyliśmy w nim naszą ofertę. Ale wiesz, to nie było tak, że Klata nie chce sam, bo nie ma know-how i musi prosić o pomoc Majewskiego, który z wielkimi sukcesami kierował teatrem w Wałbrzychu. Pracowaliśmy razem i razem opisaliśmy nasz pomysł na Stary Teatr.
Decyzja o zawalczeniu o Stary była oczywista?
J.K.:
Początkowo o tyle nieoczywista, że musiałem sam sobie powiedzieć „tak", ale na etapie rozpisania konkursu już byłem pewien. A ty, Sebastian?
S.M.:
Kiedy zaproponowałeś mi wspólny start w konkursie, dla mnie decyzja była oczywista. Uznałem, że skoro nadarza się taka okazja, to powinniśmy ją wykorzystać. Kierowanie Starym Teatrem daje możliwość mówienia z pozycji instytucji narodowej. To jednak głos z placu Szczepańskiego w Krakowie, a nie z placu Teatralnego w Wałbrzychu.
J.K.:
W zachodnim modelu życia teatralnego to absolutny standard, że ktoś, kto zrobił ciekawy teatr w Bochum, dostaje później Berlin albo Wiedeń. W Polsce to jest nie do pomyślenia, więc tym bardziej się cieszę z naszego precedensu. Takiego szczęścia nie ma na przykład Paweł Łysak, który po zrobieniu z Teatru Polskiego w Bydgoszczy jednej z najlepszych krajowych scen nie dostaje szansy na pracę w Warszawie.
W 2005 r., w wywiadzie dla „Przekroju", zapytany przez Łukasza Drewniaka, czy będziesz kiedyś dyrektorem, odpowiedziałeś: „A po co? Pracuję w dobrych teatrach prowadzonych przez świetnych dyrektorów. Ale w Warszawie dyrektor to funkcja dożywotnia. Na całym świecie ludzie prowadzący sceny są rozliczani ze swojej pracy. Muszą pomyśleć, do jakiej publiczności kierują spektakle, co chcą swoim repertuarem powiedzieć. A nasi nie wychodzą poza idee zatrudniania kolejnej gwiazdy z monodramem, wabienie kasą wielkich reżyserów z nadzieją, że to pomoże wyjechać na światowe festiwale i osłonić brak jakiejkolwiek strategicznej wizji".
J.K.:
Myślę, że moje słowa są dzisiaj jeszcze bardziej aktualne niż siedem lat temu. Z wyjątkiem pierwszych trzech wyrazów.
Bo w końcu jednak tym dyrektorem zostałeś.
J.K.:
Ale nie w Warszawie. I powiedzmy sobie od razu, że się o to nie starałem. W stolicy zmiany są tylko na gorsze. Jeden z dyrektorów rządzi od 1969 r., drugi od 1983 r. i tak dalej. Kiedy to opowiadam moim przyjaciołom z zagranicy, oni mówią, że to się nadaje do Księgi rekordów Guinnessa. Ale skończmy to, bo naprawdę nie chce mi się już wypowiadać na temat życia teatralnego stolicy i stosunku warszawskich włodarzy do kultury.
S.M.:
My, pamiętam, bardzo się cieszyliśmy, że na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych będzie Wałbrzych Fest, ale potraktowano nas jak prowincjuszy, takie małpy, które przyjechały do Warszawy. No, pokażcie nam teraz, co potraficie!
J.K.:
Co tu dużo mówić, stołeczna publiczność zasługuje na lepsze teatry, niż ma.
Kiedy gruchnęła wieść, że minister Bogdan Zdrojewski oddaje wam we władanie Stary Teatr, w prasie pojawiło się sporo tekstów, że irokez w teatrze, że belzebuby w świątyni, że dzicy atakują.
J.K.:
Tak, pojawili się niespodzianie. Jeden z pałą, drugi z dzidą i podpalą teatr!
S.M.:
Ale to nas nie zaskoczyło. Przyjęliśmy zasadę, że nie będziemy rozmawiać z prasą do czasu, aż poinformujemy zespół o naszych planach, bo nie chcieliśmy, żeby dowiedział się o nich z gazet. Nie potrzebowaliśmy problemów w garderobach. To pisanie o nas opierało się na najprostszych skojarzeniach tego, co dotychczas obaj robiliśmy. Nie były to z pewnością analizy naszych programów. Ale ten wysyp tekstów pokazał, że to ważna zmiana, że to konkretny gest.
J.K.:
Jako ten irokez chcę tylko dodać, że to zmiana wyrazista, ale jednocześnie płynna. Nie mamy tu przypadku osoby, która nigdy nie była w Starym i teraz robi zamach na narodową instytucję kultury wbrew wszystkim. My z Sebastianem pracujemy tu od sześciu sezonów, znamy ten budynek, znamy ludzi. Nie przejmujemy władzy przy pomocy agencji ochroniarskiej, nie włamujemy się do gabinetu, nie wysyłamy SMS-ów z pogróżkami.
Ale nie obyło się bez afery medialnej, którą rozpętał Krystian Lupa, zapowiadając odejście ze Starego Teatru i udzielając serii wywiadów, w których nieustannie cię łomotał.
J.K.:
Najdłuższej serii wywiadów w dziejach nowożytnego teatru. Czuję się nieprzytomnie wyłomotany, jednakowoż bez sensu.
Mówił w nich, że jesteś egocentryczny, despotyczny, nieznoszący sprzeciwu i w ogóle nie nadajesz się do tego, żeby kierować Starym.
S.M.:
Każdy ma prawo do wypowiedzi. Komentowanie tego uważam za niefortunne. Poza tym nie wyobrażam sobie dyrektora teatru, który nie jest despotyczny, taka jest też rola reżysera i o tym akurat Krystian Lupa wie doskonale.
J.K.:
Cóż mogę dodać? Jestem pod ogromnym wrażeniem wnikliwego portretu psychologicznego mojej osoby, który zarysował Krystian Lupa na podstawie naszej kilkumiesięcznej znajomości z roku bodajże 1996, bo od tego czasu właściwie się nie spotykaliśmy.
Zabolały cię te słowa?
J.K.:
Dość długo funkcjonuję w tzw. obiegu środowiskowym, więc niewiele wyssanych z palca twierdzeń jest mnie w stanie zaboleć. Ale oczywiście tak po ludzku zrobiło mi się przykro. Zaskoczyły mnie straszne emocje w wypowiedziach Lupy, bo przecież nie dałem mu do nich żadnego powodu.
Planujecie się spotkać?
J.K.:
Tak, ale oficjalnie, jak dyrektor z reżyserem.
Wasz program na najbliższych pięć sezonów ma się opierać na pięciu wielkich teatralnych nazwiskach: Swinarski, Jarocki, Wajda, Lupa i Kantor. Powiedzcie coś więcej.
S.M.:
Ci twórcy są dla nas niezwykle ciekawi nie tyle nawet przez same spektakle, które zrobili, ile energię, która spowodowała, że one powstały. Interesują nas także te rzeczy, które mieli robić, ale to się im nie udało. Podczas naszych rozmów o Konradzie Swinarskim zrozumieliśmy, że jego najbardziej radykalnym spektaklem była „Nie-Boska komedia", która zeszła z afisza po kilkudziesięciu przedstawieniach i nie cieszyła się w Krakowie estymą. Czyli Swinarski jako artysta rewolucyjny, który dzisiaj często jest stawiany za wzór jakiegoś klasycznego teatru, będącego miotłą na brewerie Moniki Strzępki, Radka Rychcika, Marcina Libera czy Jana Klaty. A my sobie pomyśleliśmy, że może gdyby Konrad Swinarski żył, to byłby „po naszej stronie". To wszystko nas bardzo interesuje i tak chcemy budować repertuar.
Klata: Nie robimy zamachu na narodową instytucję kultury. W Starym pracujemy od sześciu sezonów. Nie przejmujemy władzy przy pomocy agencji ochroniarskiej, nie włamujemy się do gabinetu.
J.K.:
Zawsze jest dobrze trafić w jądro, a jądrem Starego Teatru jest przeszłość. Ludzie z Krakowa mogą udawać, że tak naprawdę są mentalnymi nowojorczykami, ale to nieprawda. Z przeszłości można czerpać bardzo twórczo i dlatego ci wielcy reżyserzy są obiektami naszego zainteresowania. Warto przyjrzeć się wnikliwiej tym postaciom, zastanowić się nad rolą reżysera despoty, popatrzeć, jakie ich sztuka odciska piętno, czy ich strategie i środki działają nadal. W kulturze jest przecież coś takiego jak cover version, jak remix, jak mashup, jak odkrywanie na nowo przeszłości. I my to chcemy robić w Starym Teatrze, zremiksujmy tych królów Polski! Ci, którzy mówią, że nasz program to jakieś muzealnictwo, nie mają o nim pojęcia. Przecież nie będziemy uprawiać żadnych naftalinowych afirmacji. Nie będziemy robić teatru o tym, że kiedyś to było wspaniale, wielcy reżyserzy, piękni aktorzy i do tego śliczne recenzje pisano, a wszyscy się kochali. I nie mamy też zamiaru jak nastolatki odkrywać, że rodzice mi czasem skłamią, życie jest złe, a może tak naprawdę jestem adoptowany.
Remiksować klasyków zaczniecie jesienią 2013 r. Co planujecie na teraz?
J.K.:
Przejmujemy teatr w połowie trwającego sezonu i to przejęcie jest gładkie oraz pokojowe. Mikołaj Grabowski pozwolił nam planować spektakle od stycznia do czerwca, choć nie musiał. Jesteśmy mu za to bardzo wdzięczni. Postanowiliśmy wykorzystać ten czas do wprowadzenia do teatru reżyserów, którzy wcześniej nie mieli okazji pracować w Starym, a są cenieni i wnoszą nową jakość do polskiego życia teatralnego. Zacznie w marcu Krzysztof Garbaczewski – wyreżyseruje „Poczet królów polskich", który współtworzy znakomity pisarz science fiction Jacek Dukaj.
S.M.:
Potem na dużej scenie zadebiutują Monika Strzępka z Pawłem Demirskim w spektaklu o narodzie. Paweł Passini zajmie się w maju znaną krakowianką – Wandą, co nie chciała Niemca, a bohaterem ostatniej premiery w tym sezonie będzie Steve Jobs. Wyreżyseruje ją Marcin Liber. I do tego dwa projekty wyreżyserowane przez studentów reżyserii PWST na podstawie jednej powieści – „Dumanowskiego" Wita Szostaka.
Imponująca ta połówka sezonu.
S.M.: Bardzo biograficzna.
J.K.:
W pełnym sezonie chcemy dawać 10 premier.
Starczy na nie tych 14 mln zł, które ma rocznie teatr?
J.K.:
Z tych 14 mln, które brzmią wspaniale, 90 proc. pochłaniają koszty stałe. Twórczo wydać możemy pozostałe 10 proc. Ustawowe zamrożenie funduszu płac powoduje, że wkrótce państwo polskie będzie miało instytucje kultury, w których nic się nie będzie działo.
Będą jakieś zmiany w zespole aktorskim?
J.K.: Oczywiście, ale najpierw przyglądamy się tym artystom, którzy już u nas są. Nowe twarze, dusze i talenty przybędą na etat od nowego sezonu.
Dla kogo ma być wasz Stary Teatr?
S.M.:
Chcemy konsekwentnie budować jego widownię, bo teraz jest dla wszystkich, czyli dla nikogo. Teatr musi być platformą ważnych debat o naszej rzeczywistości i chcemy do niego zaprosić tych, którzy będą chcieli dyskutować.
J.K.:
I nie tylko w Krakowie, bo teatr powinien dużo jeździć: od Nowego Sącza do Nowego Jorku. I nie będziemy przygotowywać żadnego lżejszego repertuaru dla tzw. prowincji, co to pewnie nic nie rozumie – w odróżnieniu od nas, ludzi z miasta królów i słynnego uniwersytetu. I nie będziemy przygotowywać żadnych bezsmakowych europroduktów skrojonych pod międzynarodowe festiwale. Mamy grać, grać, grać! SJN! Spektakl Jest Najważniejszy! Ale nie można go zostawić samemu sobie, trzeba spektakle obudowywać programami, które pozwolą je zrozumieć większej liczbie widzów. Nie można wykluczać tych, którzy się nie załapali na nasz fanpage. Nie lajkujesz? This is the end, mogiła, Temida Stankiewicz-Podhorecka i lud smoleński. To jest wygodne dla niektórych twórców, ale zabójcze dla publicznego teatru. Sebastian, chciałeś coś dodać?
S.M.:
Nie mam już nic do dodania. Sam teraz widzisz, jak wygląda nasza współpraca. Janek powiedział wszystko.
Sebastian Majewski
Urodził się w 1971 r. we Wrocławiu. Jest reżyserem, dramaturgiem, aktorem i scenografem. Ukończył Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku (filii Akademii Teatralnej w Warszawie). Przez kilka lat związany był z Teatrem Wierszalin w Supraślu, gdzie zadebiutował w 1997 r. jako reżyser sztuką „Prawiek i inne czasy" Olgi Tokarczuk. Jest założycielem wrocławskiej niezależnej Sceny Witkacego. W 2006 r. zadebiutował w roli dramaturga spektaklu „Transfer!" Jana Klaty, z którym do dzisiaj tworzy artystyczny tandem. W latach 2008–2012 był dyrektorem artystycznym Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, umacniając jego pozycję jako jednej z najlepszych polskich scen.
Jan Klata
Urodził się w 1973 r. w Warszawie. W wieku 12 lat napisał pierwszą sztukę „Słoń zielony", która została opublikowana w miesięczniku „Dialog" i wystawiona przez Teatr im. S.I. Witkiewicza w Zakopanem. Studiował na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, a następnie na Wydziale Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Był m.in. copywriterem, dziennikarzem muzycznym, reżyserem talk-show, felietonistą, niedoszłym grabarzem. Zadebiutował jako reżyser w 2003 r. „Rewizorem" Mikołaja Gogola w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu. Od tego czasu zrobił 30 spektakli na deskach teatrów we Wrocławiu, w Gdańsku, Bydgoszczy, Krakowie i Warszawie oraz Grazu, Düsseldorfie, Bochum i Berlinie. W 2005 r., w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych, odbył się „Klata Fest" – przegląd spektakli Jana Klaty. Jest laureatem wielu nagród, m.in. Paszportu „Polityki" i Nagrody im. Konrada Swinarskiego.