Pokazać faka z hamaka

Właśnie pojawił się alternatywny teledysk do piosenki „Ludzie Psy" z płyty „Jezus Maria Peszek". To wyjątkowy klip, bo „mazało po nim" 30 tys. osób, fanów i antyfanów artystki, która kocha katastrofę i nie boi się pokazywać jej skutków publicznie.

Aktualizacja: 17.02.2013 13:06 Publikacja: 17.02.2013 12:37

Tekst z "Przekroju"

Wstrząsające rzeczy ludzie na tobie malowali. Czemu oddałaś się w ręce internautów – nie dość po tobie skakali, kiedy jesienią opowiedziałaś w mediach o swojej depresji?

Zobacz na Empik.rp.pl


Maria Peszek:

Zdecydowałam się pójść o krok dalej. Po premierze płyty każdy mógł ocenić moją osobę tak, jak chciał, i powiedzieć o mnie, co tylko chciał, często w bardzo brutalny sposób. Postanowiłam dać ludziom totalną wolność, ale i odpowiedzialność za to, co robią i mówią, a potem zobaczyć, co z tego wyniknie. Razem z chłopakami z Huncwota wymyśliliśmy interaktywną akcję: „Róbmy klip". Wyszedł z tego projektu bardzo wyrazisty obraz Polski – z pejsami, gwiazdami Dawida, swastykami, krzyżami i wszechobecnymi penisami. Ale też z abstrakcyjnym poczuciem humoru i surrealną pomysłowością. Podczas czterech tygodni każdy mógł na losowo wybranej klatce z moją twarzą narysować lub napisać, co tylko chciał. Do boju ruszyli fani, ale nie tylko. Moi antyfani mieli taką samą możliwość zaistnienia. Z tego, co wiem, część z nich zorganizowała nawet próbę wywrócenia projektu akcją wandalizmu. Chodziło im o to, żeby umieszczać komunikat o obrazoburczej treści dotyczący Jana Pawła II.

Chyba jednak jakaś forma cenzury musiała być, bo 30 tys. rysunków nie zmieściliście w teledysku.

Użyliśmy 2,5 tys. klatek – mając świadomość, że tracimy tysiące fantastycznych rysunków, ale inaczej nie bylibyśmy w stanie zmontować i pokazać klipu. Montażu dokonaliśmy z zachowaniem proporcji wyrażonych emocji. To uzmysłowiło mi, jak skrajne uczucia budzi Maria Peszek, jak silnie reagują na mnie ludzie. Ale jedno nie ulega wątpliwości: po tej akcji znowu mam wiarę w nasz naród. 30 tys. osób potrafiło się zmobilizować i zrobić coś wspólnego, wziąć udział w akcji artystycznej.

Widocznie twoja ostatnia płyta i wywiad, którego udzieliłaś „Polityce", zrobiły tak mocne wrażenie na ludziach. Zaplanowałaś to w ten sposób?

Mnie to bardzo zaskoczyło. Spodziewałam się, że niektórzy ludzie będą się czuli dotknięci nową płytą, a nie wywiadem o stanie psychicznym, w jakim byłam, zanim ją nagrałam. Tymczasem Jezus w tytule nikogo nie obszedł albo obszedł minimalnie. Nie obeszło ludzi moje odkrycie, że Bóg może być przeszkodą w drodze do bycia szczęśliwym. Nawet piosenka o tym, że nie chcę mieć dzieci, czy o tym, jak sobie wyobrażam patriotyzm albo własną śmierć nie wywołały reakcji. Najbardziej wściekło Polaków to, że opowiedziałam o swoim bardzo trudnym przeżyciu językiem otwartym, bez owijania w bawełnę, bez pięknych fraz, tylko w brutalny i radykalny sposób. To było uderzające odkrycie – część ludzi nie chciała słuchać tego, co miałam do powiedzenia na płycie, tylko skoncentrowała się na wątku plotkarskim. Na tym, że opowiedziałam o doświadczeniu, które przewartościowało moje życie. Mocno mnie poturbowało to, że cześć osób uznała, że zmyśliłam albo przynajmniej cynicznie wykorzystałam swoją sytuację do promocji płyty.

Inne osoby, również publiczne, opowiadają o swoich chorobach i nie wywołuje to takiego sprzeciwu. Jak myślisz, z czego to wynika?

Chyba częściowo chodzi o język. Nie używałam sformułowań typu: „byłam na zakręcie" albo „świat mi się zawalił", tylko powiedziałam: „chciałam umrzeć". To są słowa bardzo radykalne i zabierające cały czar temu przeżyciu. Żadna kalkulacja, tylko mój sposób mówienia. Edek, mój konkubent, twierdzi, że to jest pewien rodzaj ekshibicjonizmu, który mam również jako artystka. On uważa, że ludzie w Polsce nie są gotowi na ten rodzaj otwartości, drażni ich, że nie liczę się z konsekwencjami, że jestem wolna.

Tak, to mocny kontrast. Mówiłaś pewnym siebie i mocnym językiem o chorobie, która zwykle pozbawia człowieka siły.

To też ważny aspekt. Gdybym opowiedziała całą moją historię w momencie, w którym byłam w stanie cierpienia, to być może efekt byłby zupełnie odwrotny. Ludzie by mnie ukochali jako ofiarę. W Polsce cały czas panuje kult cierpienia i umierania dla sprawy. Człowiek w cierpieniu jest bohaterem. Ofiary są kochane, a zwycięzcy podejrzani. A ja opowiedziałam o swoim cierpieniu w momencie, kiedy udało mi się z nim uporać, kiedy zrobiłam o tym fantastyczną płytę, z której jestem dumna. Czyli cierpienie przekułam w sukces. Nie atakuje się ludzi chorych, słabych. Atakuje się silnych.

No i z ponadprzeciętnymi możliwościami. Ten hamak na rajskiej plaży zadziałał na internautów jak płachta na byka.

Tak, ośmieliłam się powiedzieć, że w trakcie tego doświadczenia byłam w pięknym miejscu. Odważna, sześciomiesięczna podróż po Azji została sprowadzona do kilkutygodniowej kuracji hamakowej typu all inclusive. Pakujesz walizkę ze swoimi przeżyciami, rozbijasz się na jakiejś tajskiej plaży, cierpisz i wracasz.

Tymczasem my tu w zimnej Polsce, w kolejkach do przychodni NFZ...

Wiadomo! Gdyby moja historia działa się w Tworkach czy w jakimś szpitalu w Grudziądzu, to mogłabym być kochaną bohaterką. A tak stałam się antybohaterką, obiektem ataków, kpin, śmiechu. Opowiedziałam o tym z potrzeby najczystszej z możliwych, co nie było łatwe, bo niechętnie opowiadam o życiu prywatnym i jeżeli to zrobiłam, to znaczy, że o coś ważnego mi chodziło. Więc jeżeli coś mnie w tej całej sytuacji wkurwiło naprawdę, to to, że ludzie przykładają do mnie własną cyniczną miarę i mówią, że to była historia promocyjna. Przeciwstawiam się temu.

Wciąż? Kiedy to było! Już dawno ta historia powinna była popłynąć medialnym nurtem.

Ten wywiad w „Polityce" stał się tak mocnym punktem odniesienia, że każda publikacja na temat płyty, która się później ukazała, jakoś do niego nawiązywała. Skoro nie dało się źle mówić o płycie, to dowalało się mnie i temu wywiadowi. Taki trend. Dlaczego ona nie zajmie się tylko robieniem muzy, po co ona się w ogóle wypowiada? Niech ona się lepiej zajmie robieniem sztuki, a nie taką kontrowersją. I to było dla mnie bezczelne i żałosne – tłumaczenie mnie, dopieprzanie mi, ale też pokazywanie mi, gdzie jest moje miejsce, o czym wolno mówić artyście, w tym wypadku kobiecie. Myślę, że ludzie pozwolili sobie na zbyt wiele, bo nikt nie ma prawa dyktować mi, co mogę mówić.

Nie miałaś ochoty stanąć we własnej obronie? Przygotować jakąś medialną ripostę?

Nie. Chciałam opowiedzieć swoją historię, bo bez niej nie byłoby tej płyty, i zrobiłam to. Nic więcej nie miałam do dodania. Zresztą część gazet się na mnie za to obraziła. Bo nie chciałam być kawałkiem mięsa, który nagle zostaje zajebany, a potem ma się tłumaczyć łaskawemu sędziemu, z czego pewnie wyniknie kolejna obraza. Gazety do mnie dzwoniły, chcąc ugrać na tym szumie temat dla siebie. Jedna z nich napisała, że Maria Peszek miała szansę stać się twarzą 4 mln ludzi w Polsce chorych na depresję, ale przestraszyła się i odmówiła. Inna napisała historię jakiegoś chłopca chorego na depresję, któremu matka czyta wywiad ze mną. I nagle powstała moda, żeby dowalać Peszek.

Nie chciałaś być twarzą polskiej depresji?

Jestem artystką, nie aktywistką. Tworzę głównie dla siebie. To jest też dość niepopularne, co teraz mówię, ale myślę, że każdy artysta robi to tak naprawdę dla siebie. Nie chcę być twarzą 4 mln ludzi, polskiej depresji ani głosem czegokolwiek. „Jezus Maria Peszek" to manifest mojego osobistego światopoglądu. Celem artysty jest tworzyć dla siebie i uszczęśliwiać innych po drodze. Tak było w przypadku tej płyty, która spowodowała też drugą lawinę, pozytywną.

Mówisz o reakcjach fanów na koncertach?

Tak. To jest spełnienie mojego najskrytszego marzenia i chyba każdego artysty performera. Robisz coś bardzo ważnego dla siebie i kiedy wychodzisz na scenę, okazuje się, że jest to też ważne dla wielu innych osób, odbiór tego jest gorączkowy i ludzie w tym uczestniczą emocjonalnie. Często na koncertach ta płyta jest od pierwszego dźwięku śpiewana przez ludzi, czasem oni śpiewają głośniej niż ja. Taki utwór jak „Nie urodzę syna" bywa wykrzykiwany przez odbiorców. To jest bardziej rewolucja. Czasami czuję się na tych koncertach tak, jakbym była bardziej przywódcą rewolucyjnym niż panią, która śpiewa.

Czyli jednak jesteś głosem pokolenia?

Tak się stało, wprawdzie niezamierzenie, ale tego mi nikt nie zabierze. Mogę teraz z tego hamaka pokazać faka wszystkim hejterom.

Jak sprzedała się płyta?

Do końca grudnia kupiło ją ponad 40 tys. osób. Jest trzecią najlepiej sprzedającą się płytą w Polsce w roku 2012, a ukazała się dopiero w październiku. To znaczy, że to wszystko miało sens.

Dziwi mnie, że taka śmiała, silna kobieta, śpiewająca o seksie i rezygnacji z macierzyństwa nie uważa się za feministkę. Kim dla ciebie jest feministka?

Feministka zajmuje się walką o prawa kobiet, a ja zajmuję się walką o własne prawo do bycia wolną osobą. I to jest bardzo bolesna walka. Marzę o tym, żeby ludzie pozwolili mi być osobą niezawisłą.

Nie pozwalają? Skoro kupują płyty i bilety, to chyba cię jednak wspierają?

Po pierwszej płycie bardzo wielu ludzi mnie kochało, ale kiedy schudłam te 16 kg i z bardzo przytulnej, okrągłej, miłej kobietki zmieniłam się w kogoś innego, to część ludzi mnie znienawidziła. „Zostań tamtą! Jesteś teraz taką suką chudą i jeszcze biegasz z tymi cyckami, nie! Nie wolno ci tego robić!". Potem jeszcze „Maria Awaria" i sprawa seksualności. „Jakim prawem? Woleliśmy tamtą! Za dużo tych gier słownych!". Więc nagle śpiewam najprościej, jak się da, już nie epatuję tym, że jestem zgrabna. Chodzę w płaskich butach. Teraz staram się, by mój wizerunek jak najmniej odciągał od treści, żeby seks nie był na pierwszym planie. I co słyszę? Że jestem brzydka. „Co ona ze sobą zrobiła? Wygląda fatalnie. Dlaczego się ciągle zmienia, jakim prawem?".

Jest jakaś granica, której byś nie przekroczyła? Jakieś tabu, które mogłoby cię zatrzymać, zawstydzić?

Nie ma takiej rzeczy, o której nie można we właściwy sposób powiedzieć, jeśli poczuje się taką potrzebę.

Czyli artystom wolno mówić na każdy temat?

Człowiekowi. Ja nie uważam, żeby były jakieś tematy zakazane i żeby artyści byli jakoś szczególnie predestynowani, żeby im było więcej wolno. Po prostu człowiek ma prawo mówić o wszystkim, co jest dla niego ważne.

To chyba nasi politycy nie są wolni.

Na pewno nie. Polityka, wydaje mi się, wyklucza wolność.

Joanna Kluzik-Rostkowska wysunęła taką tezę, że politycy nie potrafią mówić o sprawach seksu i stąd ta cała afera dookoła związków partnerskich. Zgadzasz się z tym?

Wstydzę się, że w Polsce mamy ten problem. To jest taki, jakby to młodzież powiedziała, obciach. Wydaje mi się, że Polska była przez tyle lat pod tak silnym wpływem Kościoła i wiary katolickiej, że uwierzyliśmy, iż tradycyjne związki są jedynymi słusznymi. Chociaż mój związek partnerski, czyli konkubinat, jest na moje oko zupełnie pominięty w tej rozmowie, więc chyba nie o mój seks tu chodzi. Moim zdaniem rzecz dotyczy prokreacji. To w naszym społeczeństwie jest bardzo ważna kwestia, a związki par homoseksualnych z założenia wykluczają prokreację. Najczęściej to są związki, które nie mają dzieci, choć nie zawsze. Ich podstawowym zadaniem powinno być przekazanie życia. Wszystkie inne kombinacje – pary bez dzieci czy pary homoseksualne – są niezgodne z tym jedynym słusznym, namaszczonym moralnie modelem.

W Polsce inność jest problemem, twoim zdaniem?

Tak. Bycie obok głównego nurtu to coś, czego nie lubimy w Polsce. Ja jestem tego najlepszym przykładem i doskonale zrozumiałam, że wszystko to, co jest inne, wzbudza lęk i agresję. Ale to, że ja, akurat ja, sprzedałam jednak tyle płyt i że ludzie chodzą na moje koncerty, chyba też świadczy o tym, jak bardzo inność jest nam teraz potrzebna.

Ale proces oswajania inności wymaga kolejnej rzeczy, której ludzie się boją – zmiany.

Zmiana zawsze budzi w ludziach niepokój, ale ja jestem piewcą zmian. Co prawda sama nieraz się boję, ale wiem, że wszystko dobre, co się wydarzyło w moim życiu, wynikało ze zmiany. Katastrofa jest w ogóle fantastycznym czynnikiem w życiu człowieka – uważam, że prowadzi do rzeczy wielkich i stoi za wszystkimi ważnym odkryciami ludzkości.

Coraz częściej słyszę o tym, że najbardziej rozwija wyjście poza granice własnego komfortu. Jak to działa?

Wymusza przemianę. Gdyby nie wydarzyła się ta katastrofa w moim życiu, to nigdy bym nie poczuła, co to znaczy być szczęśliwym człowiekiem. Być może trwałabym w dawnej sobie. Kiedyś wydawało mi się, że jestem szczęśliwa. Myślałam, że cechą charakterystyczną człowieka jest ciągły ból, strach, wieczne napięcie, wątpienie, niepogodzenie. Dopiero jak to wszystko pierdolnęło i przebrnęłam przez całe to doświadczenie, dowiedziałam się, jak to jest budzić się rano i nie czuć się nieszczęśliwą, nie czuć bólu fizycznego ani lęku.

To się chyba nazywa „nie ma tego złego", ale łatwiej tak mówić, kiedy ma się katastrofę za sobą, niż zdecydować się na nią świadomie.

Mogę teraz powiedzieć, że uwielbiam katastrofy i jestem gotowa na kolejne. Nawet reakcja na moją płytę, od czego zaczęłyśmy rozmowę, była kolejną katastrofą. Część ludzi mnie nie zrozumiała, co bolało, ale pojawiła się we mnie ciekawość, co się czai za taką katastrofą. Cholera, zobaczymy, co teraz się wydarzy – może zmienię zawód, który mnie tak dużo kosztuje, może wyjadę albo założę wreszcie knajpę. Katarktyczna moc katastrofy jest w ogóle niedoceniana.

Ludzie przykładają do mnie własną cyniczną miarę i mówią, że to była historia promocyjna. Gdyby działa się w Tworkach czy w jakimś szpitalu w Grudziądzu, to mogłabym być kochaną bohaterką.

Nadążasz za zmianami technologicznymi?

Na pewno nie nadążam tak jak młodzi, to znaczy – muszę robić detoksy technologiczne. Mam profil na Facebooku, który prowadzi moja fanka. Często tam zaglądam, interesuje mnie, co ludzie piszą, oczywiście, że tak. Ale przede wszystkim skupiam się na muzyce. Dużo muzyki słucham i kupuję przez Internet. Kupuję, żeby była jasność. Do mojej audycji w radiu Roxy potrzebuję masę nowej muzyki. W tym szukaniu i kupowaniu bardzo pomaga mi Edek.

Jesteś przeciwna piractwu muzycznemu?

Jestem przeciwna, ale ściąganie muzyki jest faktem, z którym trzeba się liczyć, chociaż bardzo chciałabym, żeby ludzie zrozumieli, że to jest złe i że sami sobie robią kuku na dłuższą metę. Nie wydaje mi się sensowne siłowe regulowanie tego i to jest sprzeczność, która jest we mnie, ponieważ strasznie przejmuje mnie to, że jest takie duże przyzwolenie na ściąganie muzyki za darmo. Mój znajomy wydawca twierdzi, że jeśli sprzedałam te 40 tys. płyt, to znaczy, że około czterech razy tyle osób wzięło ją sobie z sieci. I to by się zgadzało. Kiedyś złota płyta była za 100 tys. sprzedanych egzemplarzy, teraz jest za 15 tys., bo należy liczyć się z tym, że 85 tys. ją sobie po prostu wzięło. Mój problem polega na tym, że gdyby wszyscy, którzy mają płytę, zapłacili za nią uczciwie, to ja miałabym więcej czasu i środków, by następną nagrać jeszcze lepszej jakości.

Czyli artystom żyje się gorzej, odkąd pojawił się Internet?

W pewnym sensie wszystkim fanom muzyki gorzej się żyje. Gdy bierzemy coś za darmo, uszczupla się budżet twórcy na kolejny projekt. Artyści zaczynają kombinować, oszczędzać, przyspieszać. Jeśli bierzesz za darmo, to przyczyniasz się do tego, że kolejne dzieło tego twórcy będzie dla niego czy dla niej jakościowo większym wyzwaniem niż poprzednie. I może siłą rzeczy być gorsze. A przecież wszyscy chcemy coraz lepszych płyt!

W teorii ceny biletów na koncerty powinny być wyższe, by różnica w zyskach twórcy się wyrównała.

W teorii tak. Ale kryzys dotyka każdej branży. Koncerty gramy dziś za 1/3 mniej niż cztery lata temu. Tymczasem ceny rosną. Absolutnie nie narzekam. Mam to szczęście, że gram wiele koncertów i uwielbiam to robić. Ale lubię też grać w mniejszych klubach i w małych miastach. Tam bilet nie może kosztować majątku. Utrzymuję się z tego, co kocham, co jest w ogóle rzadkością, i nie czuję goryczy w związku z tym, że ludzie biorą moją muzykę za darmo z sieci. Ale chciałabym zwrócić uwagę na brak świadomości naszego społeczeństwa na aspekty wspólnotowe. Jesteśmy cały czas skupieni na „ja", „moje", „mieć". Bierzemy, bo lubimy i jest pod nosem. Nie myślimy o tym, jaki łańcuszek wydarzeń takie ściąganie za darmo za sobą pociąga.

Jezus w tytule nikogo nie obszedł albo obszedł minimalnie. Najbardziej wściekło Polaków to, że opowiedziałam o swoim przeżyciu bez owijania w bawełnę, bez pięknych fraz, ale w brutalny sposób.

Jakie jeszcze kłody współczesny świat rzuca pod nogi artystom?

Żałoby narodowe. To jest temat, na który mam radykalne zdanie i który mnie wpierdala. Czy zdajesz sobie sprawę, że kiedy była żałoba narodowa, ta słynna, smoleńska, to cały fantastyczny, światowy festiwal Warszawskie Spotkania Teatralne musiał zostać odwołany? To jest okropne nieposzanowanie ludzkiej pracy. To jest w ogóle kwestia do Trybunału Praw Człowieka, bo jakim prawem państwo zabiera mi moje podstawowe prawo – prawo do pracy? Dlaczego? I to jeszcze nierównomiernie, bo niektóre grupy mają je zabrane, a inne nie. Kina działają. Radio gra hity, telewizja puszcza filmy. Tylko wykonawcy, performerzy mają zabierane środki do życia z poszanowania dla zmarłych! Osoba bardzo mi bliska, Maria Seweryn, przez żałobę musiała się zadłużyć, bo jej teatry stanęły na granicy bankructwa. Mnie też to dotknęło, gdy ogłoszono żałobę po śmierci Jana Pawła II i odwołano mi pięć koncertów. Ludzie sobie nie zdają sprawy, jaki to jest wysiłek przygotować trasę, ile osób bierze w tym udział i że najczęściej to jest nie do odtworzenia.

To organizatorzy odwołują występy, bo one formalnie nie są zakazane. Ale to jest kolejny przykład lęku. Chyba boją się nieodpowiedniego zachowania artystów. Przecież wiadomo, że jesteście wszyscy szurnięci.

To jest ten nasz cholerny brak wiary w ludzi. I jak my mamy być tym społeczeństwem obywatelskim, zaangażowanym, jak ci mówią, co masz robić? To wynika z tego, że przez tyle lat Kościół katolicki pełnił bardzo ważną funkcję w Polsce – zdejmował z człowieka obowiązek podejmowania decyzji. Miałeś powiedziane, co jest dobre, co jest złe, tak rób, a tak nie. Moim zdaniem pokłosiem tego jest brak wiary, że ludzie sami potrafią wybierać właściwie. A ja uważam, że potrafią to robić doskonale. My w ubiegłym roku zagraliśmy koncert, mimo że była żałoba w marcu. Zagrałam w Warszawie i ten występ był świetny, publiczność była fantastyczna.

Zmieniłaś coś w tym koncercie?

Tak, oczywiście, przecież nie będę grać Misia Uszatka w wersji punkrockowej, jak ludzie w pociągach się roztrzaskali. Dogadaliśmy się z klubem, mieliśmy czarno-srebrne światła i odpowiednio odnieśliśmy się do sytuacji. Ludzie też się fantastycznie zachowali, nie rzucali stanikami jak zazwyczaj. Był to inny koncert, ale był bardzo fajny.

Wierzysz, że nie tylko artystom, ale i obywatelom można zaufać?

Marzę, żeby Polska była społeczeństwem obywatelskim, i wierzę, że to jest możliwe. Za każdym razem, kiedy robię płytę, mam do czynienia z niesamowitymi, zaangażowanymi, utalentowanymi Polakami. Wiem, że gdyby mieli możliwości dokonywania wyborów, to podołaliby temu. Nakazy odgórne tego nie załatwią.

Kiedy patrzysz na swoich młodych fanów, widzisz w nich potencjał? Sądzisz, że zbudują lepszy kraj niż my i pokolenie dzisiejszych władz?

Mam taką ostrożną nadzieję, ale też sporo obaw w związku z tym. Dla mnie najprostszą definicją społeczeństwa obywatelskiego jest właściwie rozumiana niezależność: wszystko zależy od ciebie. Ty podejmujesz decyzję i bierzesz za nią odpowiedzialność. Z doświadczenia wiem, że taka wolność uskrzydla, daje przyjemność i satysfakcję. Więc skoro młodzi są hedonistami – jak wszyscy mówią wkoło – i tak lubią przyjemność, to może odnajdą w tym swoje „ja". Dla mnie to jest definicja wolności, ale to jest też chyba szczęście, prawda?

Maria Peszek

Aktorka teatralna i filmowa, wokalistka. W 2005 r. ukazał się jej pierwszy album zatytułowany „Miasto Mania". W ubiegłym roku nagrała trzecią solową płytę „Jezus Maria Peszek", jak mówi, rzecz bardzo osobistą i brutalną.

Maria Peszek w najbliższym czasie wystąpi:

24.02

Kraków – Studio

07.03

Olsztyn – Grawitacja

08.03

Konin – Oskard

09.03

Warszawa – Och-Teatr

15.03

Białystok – OiFP

16.03

Ełk – Ełckie Centrum Kultury

22.03

Elbląg – Światowid

24.03

Gdańsk – Parlament

05.04

Gliwice – Rock'a Music Club

07.04

Lublin – Filharmonia Lubelska

03.05

Wrocław – Wyspa Słodowa

Tekst z "Przekroju"

Wstrząsające rzeczy ludzie na tobie malowali. Czemu oddałaś się w ręce internautów – nie dość po tobie skakali, kiedy jesienią opowiedziałaś w mediach o swojej depresji?

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"