Specjaliści podkreślają, że ryby należy jeść dwa-trzy razy w tygodniu. Powód? Zawierają sporo „zdrowych” kwasów tłuszczowych omega-3. – Działają w profilaktyce chorób układu krążenia – obniżają ciśnienie krwi i poziom trójglicerydów oraz cholesterolu. Zmniejszają tym samym ryzyko zawału. Są też paliwem dla mózgu – pomagają w koncentracji i skupieniu się oraz znacznie zmniejszają objawy depresji – podkreśla Magdalena Czyrynda-Koleda, dietetyk z poradni dietetycznej Dietosfera.
Najwięcej takich kwasów zawierają ryby morskie. Są też spotykane w składzie ryb słodkowodnych takich jak pstrąg. Ryby zawierają też w swoim składzie witaminy rozpuszczalne w tłuszczach A, D i E, cenne pierwiastki np. jod, selen czy żelazo oraz pełnowartościowe białko.
Uwaga, metal!
Niektóre gatunki mogą jednak chłonąć metale ciężkie takie jak rtęć, co bywa szkodliwe dla zdrowia. – Chodzi tu głównie o popularne w Polsce gatunki – panga i tilapia. To ryby słodkowodne pochodzące głównie z hodowli chińskiej i wietnamskiej. Do ich wzrostu stosowane są różnego rodzaju pasze zawierające antybiotyki i środki bakteriobójcze. A w zbiornikach, w których są hodowane te ryby, jest duże stężenie różnego typu dioksyn. Dlatego należy wystrzegać się tych gatunków – radzi Magdalena Czyrynda-Koleda. – A oprócz tego mają też niski poziom białka i witamin, nie są wartościowe – dodaje.
Rtęcią może być też „nafaszerowany” tuńczyk. – Chodzi o czerwone mięso, które spotykamy w puszkach. Na szczęście te sprzedawane w Polsce nie przekraczają dopuszczalnych norm – podkreśla dietetyk. – Nie warto przesadzać z jego jedzeniem. Nic się nam nie stanie, jeśli zjemy jedną konserwę tygodniowo. Dwa razy dziennie to już za dużo – ostrzega Magdalena Czyrynda-Koleda.
Wybuchowe sushi
Szkodliwą rtęć kumuluje też łosoś. – W tym przypadku warto sięgnąć po norweskiego niż bałtyckiego, bo gromadzi mniej metali ciężkich – mówi dietetyk.