Zdobył prawo sądzenia świata

Dwadzieścia lat temu, gdy nad Polską rozbiła się postmodernistyczna bania, Tadeusz Różewicz oznajmił, że to dla niego nic nowego.

Publikacja: 08.10.2011 08:42

Zdobył prawo sądzenia świata

Foto: Fotorzepa

„Nie jestem prorokiem, zastrzegł się (...), ale pewne rzeczy przewidziałem, jak na przykład w poemacie »Et in Arcadia ego«. (...) To dla mnie ważne, tu postkonsumpcja, postmodernizm stały się modne dopiero w ostatnich latach. Ja to podkreślam i jeśli są jakieś wartości w mojej pracy, to również dlatego, że na te sprawy zwracałem uwagę ćwierć wieku temu".

Czytaj specjalny dodatek

Jakby tego było mało, w tym samym wywiadzie zapytany o to, co wysiedziała bohaterka jego dramatu „Stara kobieta wysiaduje" z 1968 roku, odpowiedział: „Wysiedziała globalny śmietnik. Kiedy ja ją stworzyłem, to jeszcze nie zauważono, że żyjemy na śmietniku, trzeba było 30 lat na to poczekać. Nie chcę mówić, że byłem wieszczem, wieszczem śmietników, ale miałem do przodu wystawione czułki, które reagowały na śmieci albo na to szaleństwo konsumpcyjne".

Nie minęło siedem lat, a poeta poddał procesowi recyklingu także swoje wiersze. Wiersze-śmieci? Cóż, niektóre z nich są programowo wręcz brzydkie. Że antypoetyckie, to więcej niż pewne, ale niekiedy bywają wręcz prostackie, to też prawda. Zwrócił na to uwagę tak przychylny przecież poecie Czesław Miłosz, pisząc w „Historii literatury polskiej": „Czasem trudno się zorientować, czy brak smaku u niego jest zamierzony, czy nie. Niektórzy krytycy porównują jego poezję do kolaży robionych ze zrzynków papieru, sznurka i innych przypadkowo dobranych przedmiotów. To, co my rozumiemy przez prymitywizm, nie dotyczy użytego materiału, lecz jego organizacji, która często jest nie dosyć dopracowana". Rażący jest ten belferski ton w głosie Miłosza, trudno jednak przejść nad tymi uwagami do porządku dziennego.

Ale wypisywano też o Różewiczu brednie naprawdę ponure. Powie ktoś, jak o każdym wybitnym pisarzu, jak o każdym świetnym poecie. Tak, ale w czasach stalinowskich krytyka była wyrokiem bez prawa apelacji. Toteż gdy Mieczysław Jastrun nazwał go „Eluardem w butach z cholewami", Tadeusz Różewicz musiał dać odpór i dowieść fałszywości tej konstatacji. Dowodził więc...

Pisał wiersze o robotniku podnoszącym śrubkę, o spotkaniu w Nowej Hucie, o zagładzie atomowej, którą planuje ludzkości zbrojący się Zachód...

Faszyzm zagryza dzieci

Akces Różewicza do socrealizmu to zresztą sprawa dość skomplikowana. Zdecydowanej większości wierszy, które wtedy napisał, nie musiał się ani wypierać, ani wstydzić. Przy tym można podejrzewać, że poza wyjątkami były to wiersze szczere. Miłosz utrzymywał, że te utwory z lat 1949 – 1955, „chociaż w formie nieortodoksyjne, mogły być drukowane dzięki prawdziwej niezgodzie na zbrojenia atomowe i bronieniu pokoju, co utożsamiał z racjami bloku komunistycznego". A Witold Wirpsza opowiadał Jackowi Trznadlowi (w „Hańbie domowej"), jak to „pod koniec lat 40. do Szczecina przyjechał Różewicz, po jakimś pobycie na Węgrzech. I śpiewał hymny na cześć Rakosiego, że to taki ojciec narodu. Pater patriae. Przypuszczam, że mówił to szczerze. Nie sądzę, żeby kłamał".

Ale też w tomie „Czas, który idzie" (1951) można było przeczytać:

Odwróćmy od przeszłości nasze

puste oczy.

Nad nami biały gołąb w świetle

pióra moczy.

Oczywisty humor zeszytów, mniej nam jednak do śmiechu, gdy sięgniemy do wiersza „Rozmowa z matką", a zwłaszcza do jego puenty:

(....)

Teraz jest wojna

Zimna mówią

I na całej ziemi matki drżą

Zimna zimna mówią

Są kraje

Na których osiada krwi szron

Generałowie i szpiedzy

Z umarłymi twarzami

przebijają mapy

Wbijają chorągiewki

w nasze wsie i miasta

pola lasy i ogrody

przebijają

kościoły i szpitale

Wyznaczają godzinę

Szaleńcy i przemysłowcy

karmią faszyzm

który skacze do gardła

prostym ludziom

i zagryza dzieci

Ale są żołnierze

którzy karabin przyciskają

do serca

po to aby zabić wojnę

I jest człowiek

O nim pisze poeta:

„W trzech komnatach Kremla

Starego

mieszka człowiek, który się zwie

Józef Stalin

Do późnej nocy świeci się w jego oknie"

Dochodzi jeszcze wielokrotnie nicowana kwestia wierności Tadeusza Różewicza wobec swojej akowskiej przeszłości. Bądź wyparcia się Polski Walczącej... W dramacie „Do piachu" pisał: „Sienkiewicz w grobie się przewraca, jak słyszy, że bandziory z NSZ-tu imiona z jego książki biorą i tak się przedstawiają jak rycerze, na szyi ryngrafy z Matką Boską zamiast hitlerowskiej swastyki".

W 1955 r. Tadeusz Różewicz nagrodzony został Nagrodą Państwową II stopnia za tom wierszy „Równina". W tym też roku napisał pierwszą wersję „Do piachu", dramat wystawiony dopiero w 1979 r. Wywołał burzę, przede wszystkim w środowiskach kombatanckich. A nie był przecież odosobniony w twórczości tego autora, który wielki akowski mit dezawuował grubo wcześniej, i to wielokrotnie. Wystarczy sięgnąć do opowiadania „Spowiedź" z tomu „Przerwany egzamin" (1960), którego chłopski bohater, poniżony przez partyzantów, rozszyfrowuje litery „WP" na ich biało-czerwonych opaskach jako „Wojsko Pańskie".

Antychryst kultury

Kapral podchorąży Satyr po ukończeniu tajnego kursu Szkoły Podchorążych walczył w latach 1942 – 1944 na terenie ówczesnych powiatów: radomszczańskiego, włoszczowskiego, opoczyńskiego i częstochowskiego. W opowiadaniu „Niedzielny spacer za miasto" (z tomu „Proza", 1973) tak o tym rozmawia z synami:

„– A ty jaką miałeś broń w wojsku?  spytał Młodszy.

– Nie byłem w wojsku.

– No, to w tej partyzantce.

– A, to różne rzeczy miałem. Kij, siekierę, karabin.

– Ilustrzałowy?

– Normalny, z magazynkiem na pięć naboi. Powtarzalny.

– A pistolet?

– Też miałem.

– Pewnie „szóstkę"?

– Tak, miałem „szóstkę", w prezencie od dowódcy oddziału. Miałem bębenkowiec z pierwszej wojny światowej z jednym przypiłowanym pociskiem. Miałem też niemieckie parabellum.

– A ilu Niemców tata zabił?

– Nie wiem. Może nie zabiłem ani jednego. Często nie widzieliśmy się. Jak to w lesie. Strzelało się czasem na ślepo. Oni tak samo. Zresztą nie pamiętam. To przecież było tak dawno. Dwadzieścia lat!

(...)

– A granaty rzucałeś?

– Tak. Rzuciłem raz jedyny mój granat, ale nie wybuchł. To był stary granat, jeszcze z września 39 roku.

– To jak kamień?

– Tak samo.

– A co Niemcy z wami robili, jak złapali?

– Czasem zastrzelili, a czasem powiesili.

– A wy z Niemcami?

– Różnie bywało, ale nie ma o czym gadać. Wojna minęła i, dzięki Bogu, jest pokój.

– Ale ludzie znów się przygotowują,  powiedział Starszy.

– Co robić? Nie chcą widać

zmądrzeć".

Dalekie to od wszelakiego kombatanctwa. Nikt nie wyciągnął wniosków z największej tragedii XX wieku, a jeśli tak, to jaki był jej sens? Pozostało doświadczenie:

Widziałem furgony porąbanych ludzi

którzy nie zostaną zbawieni.

I jeśli jest prawda,  a do niej Poeta dąży przez cały czas, obsesyjnie domagając się jej od wszystkich, a od siebie samego najbardziej,  to jedynie w tym zapamiętanym obrazie. Reszta to łażenie po lesie i strzelanie, raz do wroga, innym razem Panu Bogu w okno. Nękanie chłopów, zabieranie im jedzenia, beznadzieja, której raczej wstydzić się trzeba, niż nią chwalić. Z Różewiczowskiej generacji,  a jest to pokolenie Kolumbów,  jeszcze tylko jeden pisarz tak wyraźnie zdystansował się od tego, co robił i kim był. Myślę tu o Tadeuszu Konwickim,  partyzancki pseudonim Bóbr – autorze antyakowskich „Rojstów".

Tadeusz Różewicz staje na przeciwległym biegunie ukochanych poetów Zbigniewa Herberta, twórców z kręgu „Sztuki i Narodu", którzy wierzyli, że po wojenno-okupacyjnej hekatombie powstanie nowa sztuka i to ona odmieni świat i człowieka. Różewicz nie miał takich złudzeń, a jeśli chodzi o wszelki mistycyzm, to przecież całą swoją twórczość skierował przeciwko mitom właśnie, a wobec moralnego prawa romantycznego „świata ducha" zgłosił kategoryczne weto.

Marta Piwińska, która koniecznie chciała wmówić Różewiczowi romantyczną proweniencję, w „Legendzie romantycznej i szydercach" pisała: „Razić mogą wieczne polemiki, napastliwość, agresywność, ciągle na nowo formułowane i powtarzane kredo, nieustanne komentarze i kłótnie Różewicza z całym światem. Ale ten »Antychryst kultury«, ascetycznie ograniczający poezję do świata zmysłów, nie może nie być czujny. Uzurpował sobie czy zagarnął, zdobył prawo sądzenia i burzenia świata: prawo  jednak  romantyczne".

Autor „Płaskorzeźby" jest jednak nade wszystko krytykiem kultury: dawnej, bo nie sprawdziła się w godzinie próby, i współczesnej, bo jest po prostu nie do przyjęcia. Tyle że sama Piwińska doszła do, jakże słusznego, wniosku, że „na cały »świat ducha«  wedle Różewicza  trzeba spojrzeć inaczej: nie mierzyć ludzkiego świata miarą kultury, tradycji, postępu, lecz odwrotnie, tamto może mierzyć trzeba miarą natury, życia, ciała. Także ludzkimi wartościami, zagrożonymi przez kulturę. Po drugiej wojnie jest to, być może, jedyne spojrzenie na ludzkość i jej historię i kulturę, która może ocalić człowieka, a może nawet człowieczeństwo. Podjąwszy na nowo fundamentalne romantyczne przeciwstawienie idei i bytu, Różewicz, przewrotny piewca brzucha, mianował poezję, przynajmniej własną, strażniczką bytu, nie idei".

W swoim długim, twórczym życiu nieraz uciekał się do prowokacji. Bywał wtedy bardziej wyrazisty. Zdarzało się, że w swojej poezji uprawiał publicystykę. Działo się tak dlatego, że  jak podkreśla Andrzej Skrendo,  „Różewicz zawsze był z jednej strony poetą traumy i skupienia, a z drugiej  satyrykiem i komediopisarzem. Ta jego druga twarz, jego społeczna nadzieja i obywatelska troska wynikają z tej samej postawy niezgody i poczucia rozdarcia, które sprawiają, że Różewicz stał się poetą traumy i zranienia. Oznacza to, że jego etyka nie daje się sprowadzić do moralistyki, silnie  trzeba przyznać  obecnej, i nie stoi w sprzeczności z jego nihilizmem, lecz przeciwnie  etyka wynika właśnie z doświadczenia nihilizmu. Z doświadczenia śmierci Boga, Holokaustu, narastającego konsumpcjonizmu. Jest to etyka bardzo rygorystyczna, raczej bliższa myśleniu Levinasa niż egzystencjalistów".

Wspaniała końcówka Sartre'a

Spójne to dowodzenie, ale bierze w łeb po przeczytaniu sławnego wiersza „bez" z tomu „Płaskorzeźba" z dramatycznym pytaniem czy raczej skargą:

czemuś mnie opuścił

czemu ja opuściłem

Ciebie

Wiele musiało się zmienić i w świecie, i w życiu poety od 1958 roku, kiedy to z niemałą pewnością siebie skonstatował: „Człowiek, co został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, został zamordowany, i tego nie mogli ukryć prawdziwi artyści. Reszta jest milczeniem".

Gdy spoglądamy dziś na tysiące (tak jest!) stron zapisanych przez Różewicza, dziwić mogą jego wielokrotne zapewnienia, że nie chce pisać, że nie ma nic do powiedzenia, że nie chce ani opowiadać, ani tłumaczyć, ani bawić. W jednym ze swoich najgłośniejszych tekstów prozatorskich (jako prozaik jest Tadeusz Różewicz stanowczo niedoceniony, tymczasem w 100 procentach miał rację Tomasz Burek, twierdząc, że ten „poeta liryczny przemawia w tej twórczości najchętniej stylem prozaika. Wielki, moralny, i może nawet mimo woli religijny, krytyk współczesnej cywilizacji mechanicznej, zdespirytualizowanej, patrzy na nią  »okiem prozy«")  „Napisy na ścianach" (z tomu „Przygotowanie do wieczoru autorskiego", 1971) porównywał siebie z Paustowskim: „Czytam książkę Paustowskiego »Romantycy«. Pisarz dobry. Pisarz uczciwy. Prawdziwy pisarz. Powiada: «A ja wiem tylko jedno  że chcę pisać«. Tak. A ja, pisząc, wiem tylko jedno  że nie chcę pisać. I nie tylko ja. Stąd rozpad, groteska, absurd, reportaż... Dzieli nas pół wieku. Dzieli nas wszystko. Ktoś tam próbuje jeszcze opisywać drzewa i deszcz. Teraz pisarz nie ma czasu na pisanie powieści, artysta na malowanie, aktor na teatr, czytelnik na czytanie, widz na oglądanie... Szybsze są śluby i pogrzeby. Szybciej się kocha i je. Coraz więcej podręczników o miłości, ale miłość jest coraz szybsza i mniej uważna. Mało jest czasu na umieranie, brak też czasu na życie (...)".

„Napisy na ścianach" sławne stały się jednak z innego powodu. Otóż ta refleksja po paryskim maju 1968 roku zawierała wielką pochwałę Sartre'a, który akurat dał upust swym lewackim predylekcjom, poniżając się wobec zanarchizowanych studentów oszalałych na punkcie trzech szarlatanów na „Ma", a byli nimi Marks, Mao i Marcuse. I oto w Różewiczu obudził się nagle Sartre'owski sojusznik: „Stary Sartre zrozumiał jeszcze na czas (po zapisaniu stu tysięcy stronic), że to wszystko jest niemożliwe, cisnął w kąt pisanie, złapał garść ulotek i poleciał z chłopakami na ulicę. Ale go podobno wsadzili do kryminału. Sartre nigdy nie budził mojej sympatii  mimo szacunku dla jego ogromnej inteligencji,  ale teraz ją pozyskał. Wspaniała  k o ń- c ów k a!".

Chciałbym, żeby to była prowokacja. Ale chyba nią nie była.

Sportowe życie Tadeusza R.

Na szczęście, nie był nigdy Różewicz jednowymiarowy. Co wiemy, na przykład, o Tadeuszu Różewiczu  sportowcu czy też kibicu sportowym? „Nie krzepą i męstwem swojackim,  pisał syn poety Jan Różewicz,  doskwierał Tadeusz Różewicz mnie i mojemu starszemu bratu Kamilowi,  raczej nostalgią za tymi cnotami. Ciągle zachęcał do uprawiania jakichś sportów, sam trzymając się w bezpiecznej od nich odległości. To my mieliśmy jeździć wyczynowo na nartach, pływać znakomicie, połykać kilometry górskich urwisk, mistrzowsko grać w piłkę nożną. Tacie przypadła zaszczytna rola arbitra, krytyka i trenera. Po głowie biegali mu Nurmi i Zatopek, śmigały Szewińska i Kłobukowska, dzielnie stawała drużyna »Papy« Stamma, bezbłędnie serwował Borg. Ojciec w swoich wysiłkach sportowych ograniczał się do częstych spacerów za miasto oraz rzadkich wyczynów pływackich. Macał morze piętą, po czym wchodził do wody, jakby niósł drogocenne naczynie. Przy tej asekuracyjnej taktyce nigdy nie pominął okazji, żeby nie pouczyć swoich synów o dobrodziejstwach, jakie niesie ze sobą harmonijny rozwój ciała i psychiki".

Prawdziwe demony ogarniały Tadeusza R. ... przed telewizorem. „Jak większość naszego narodu,  wspominał Jan Różewicz,  był zawziętym kibicem Górnika Zabrze i uwielbiał Włodka Lubańskiego. Był sędzią surowym, ale sprawiedliwym i żadnego bałaganu na boisku nie pochwalał. Zresztą zdarzało się, że strony boiska stanowiły dla ojca wiedzę tajemną, i nieszczęśni Gorgoń, Szarmach lub Oślizło często łajani byli w stylu: »no, co robisz, ośle, gdzie się pchasz?!«, »co ten bałwan wyprawia z piłką, jak ją ustawia?«. Szczęśliwie dzielił ich od taty ekran telewizora, bo inaczej niejeden z naszej piłkarskiej elity byłby został uszkodzony. Kiedy Muhammad Ali walczył z Foremanem,  ojciec obu gladiatorów po równo obsypywał radami i obelgami".

Kostka mydła

Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz wybrał się w zeszłym roku do poety, by poprosić go o wyrażenie formalnej zgody na to, by obecny 2011 rok był w grodzie nad Odrą Rokiem Różewiczowskim. Pan Tadeusz,  opowiadał Dutkiewicz,  tradycyjnie trochę się podroczył, ale w końcu, oczywiście, zgodził się, pod dwoma wszakże warunkami. Po pierwsze, poprosił prezydenta miasta, by nie pałętali mu się po domu „różni tacy", a to z życzeniami, a to z wyrazami hołdu czy, nie daj Boże, z prośbami o wywiad, a gdy uzyskał uroczyste zapewnienie stworzenia wokół niego strefy ochronnej, poeta wyartykułował drugie życzenie. Aby nikomu nie wpadł do głowy szalony pomysł uhonorowania go we Wrocławiu... ławeczką. Taką, jaką ma w Łodzi Tuwim czy w Warszawie Kisiel. „Nie chcę, by przysiadał do mnie jeden z drugim",  zrzędził po swojemu.

Na Targach Książki we Frankfurcie w 2000 r., zakwaterowany w tamtejszym Marriotcie, wydziwiał, że hotel podobno dobry, a nie ma w nim mydła. Tłumaczenia, że to niemożliwe, a mydło, oczywiście, ma w łazience, tyle że w płynie, nie przyjmował do wiadomości. Proszę mi kupić, zarządził,  mydło w kostce. Bo mydło powinno być w kostce.

Może nie mam racji, ale jakoś tamta „mydlana" sytuacja łączy mi się z głęboką nieufnością poety wobec nowin i nowinek, jakie przynosi życie. Z ręką na sercu, ileż razy zdarza się nam, niejako z założenia, odrzucać to, czego nie rozumiemy. Ileż razy okazaliśmy pogardę dla „innego", kreując się w wypożyczone (za słoną cenę) szaty i robiąc władcze miny  my: lepsi, ważniejsi, doświadczeni. Poeta ze swoją nieufnością, z jaką traktuje kulturę, doszedł do punktu, w którym jasne się stało, że obronę przed zalewem kultury,  jak mu się wydaje  gorszej i obcej, szukać może jedynie w tej samej kulturze, którą wcześniej odrzucił. I tak zamyka się, i to całkiem logicznie, Różewiczowskie koło. „Ten poeta chaosu jest rzeczywiście – jak niegdyś zauważył Miłosz – pełen tęsknoty za ładem".

Brudna, zwykła robota

Najpiękniej o poezji Tadeusza Różewicza napisał przed laty Andrzej Kijowski („Różowe i czarne", 1957): „Nieufność wobec sztuki, sceptycyzm wobec jej form i środków  oto cecha współczesnego artysty. (...) Oto także bardzo charakterystyczna cecha twórczości Różewicza. Te ciche, ciemne i chude wiersze zdają się samym sobie nie dowierzać i wciąż drżeć, czy jeszcze zbyt dużo słów nie zawierają, czy zbyt śmiałą i dowolną metaforą nie obrażają surowego świata".

W latach 80. ten „surowy świat" mocno doświadczył poetę. Zadecydowała o tym jego postawa polityczna: nie pisywał w drugim obiegu, nie podpisywał protestów przeciw polityce władz, nie potępił stanu wojennego. Tradycyjnie, wywiadów praktycznie nie udzielał, robił jednak wyjątki  dla Urszuli Biełous i „Polityki". Oczywiście, zostało mu to w końcu wybaczone, tak jak to się stało, tyle że pośmiertnie  z Iwaszkiewiczem: ze względu na rangę tej twórczości. Ale zżymam się, gdy wśród najmłodszych pisarzy i krytyków dorabia się Różewiczowi gębę peerelowskiego oportunisty, a z drugiej strony  ukazuje go jako twórcę apolitycznego, dla którego nic poza formą nie istnieje. To piramidalna bzdura.

Żaden, ale to żaden z dwudziestowiecznych poetów polskich  z Herbertem i Miłoszem na czele nie był w takim stopniu twórcą odrębnym. Może i jest antypoetą, choć z kultem brzydoty, jaki mu zarzucał swego czasu Julian Przyboś, nie przesadzałbym. W szkicu „Uczeń czarnoksiężnika" (z „Przygotowania do wieczoru autorskiego", 1971) Różewicz wykładał kawę na ławę: „Zdumiewajcie się, synowie Apollina. Tylko w chwilach zapomnienia pragnę wrócić do »ogrodów poezji«. Ale czasy się zmieniają. Funkcje poezji się zmieniają. Bawcie się więc, przyjaciele, dalej. Igrajcie w »ogrodach poezji«. Ja jeszcze zostanę pod murem. Poczekam. Na razie podejrzewam, że za murami znajdują się nie »ogrody«, ale »śmietniki«. Ja próbuję sadzić drzewa i kwiaty na »śmietnikach«. Czy to jest nihilizm? Nie. To trudna, brudna, zwykła robota".

Wszelkie ideologie odrzuca, przynajmniej werbalnie. A to dlatego, że  paradoksalnie  najbardziej związał się z jedną z nich: z faszyzmem. Zarażenie tym ostatnim widzi wszędzie, w każdym zjawisku współczesności, w całej kulturze.

Pamięć jest chorobą. W 2001 roku wydał Tadeusz Różewicz tom „Nożyk profesora", jeden z najlepszych w nowym tysiącleciu, w którym przytrafiły się poecie także zbiory nieudane („Szara strefa"). I oto w „Nożyku..." znów odjeżdżają pociągi „do Oświęcimia Auschwitzu/ Teresina Gross Rosen Dachau/ do Majdanka Treblinki/ do Sobiboru/ do historii". „Czy to Treblinka?",  pyta narratora przedstawiającego się partyzanckim pseudonimem Różewicza  Satyr młoda dziewczyna, w której rozpoznajemy znaną rzeźbiarkę Alinę Szapocznikow. Powraca też inny czas,  rok 1968: „Słotny wieczór milicja zomo/ samochody suki białe pałki/ białe długie pałki we mgle/ hełmy tarcze". Z profesorem Porębskim poeta wymienia uwagi o Polakach i Niemcach, ale i o jajku Kolumba, pojawiają się wspomnienia o zmarłych. Na stole, przy którym przyjaciele piją herbatę, leży nożyk  – „mógł służyć do krojenia chleba/ nożyk z żelaznego wieku  pomyślałem  z obozu zagłady". Przyjaciele liczą swoje lata. Są rówieśnikami, mają ich razem 160. Skończył się wiek XX, jeden przyjechał do drugiego, „z pamięci w przeszłość".

Od tamtej pory minęło kolejnych dziesięć  lat. Tadeusz Różewicz podobne rozmowy prowadzi już z kimś innym, a przez cały czas rozmawia ze sobą. O tym samym.

O pisaniu żółcią

W kontaktach osobistych jest nieufny, często nieprzyjemny, o czym najwięcej mogą powiedzieć dziennikarze, prawdopodobnie będący dla poety współczesnym ucieleśnieniem zła. Ale nie tylko żurnaliści postrzegają go jako zgryźliwego staruszka. Kiedyś Tomasz Jastrun wypalił wprost, że Różewicz jest antypatyczny. W przeciwieństwie do takiego, na przykład, Miłosza. No tak, rozmowa z Miłoszem to była rozkosz, z Różewiczem  męka. Ale nie za to kochamy poetów, że się ładnie uśmiechają i przy stole są duszą towarzystwa.

Tadeusz Różewicz imponuje swoim przegryzaniem się przez słowo i fakt, swoją dociekliwością, która nakazuje mu dochodzić do prawdy. Także tej wstrętnej, obrzydliwej, obmierzłej.

To nieprawda, że poza Leopoldem Staffem nie ceni żadnego poety. Ale zapamiętano mu głównie to, że tuż po wojnie powracających do kraju poetów,  a więc Tuwima, Broniewskiego, Gałczyńskiego,  nazwał umarłymi. W latach 60. powtórzy to samo określenie w odniesieniu do współczesnych sobie twórców. Obrażono się na niego, zarzucając pisarską pychę, no bo jak to, grzebie innych, a sam wierszyki układa... Rozsądek zachował wówczas Jerzy Kwiatkowski, zwracając uwagę, że Różewicz „robi przecież to samo, co tylu innych poetów-programotwórców: pragnie narzucić wszystkim własny model pisarstwa". „Przyznajmy,  wywodził dalej,  jest mniej sprawny w myśleniu teoretycznym, trochę bezradny i bezbronny. Pisze programy żółcią, brak mu dyskursywnej jasności Przybosia, szerokości kulturowych horyzontów Jarosława Marka Rymkiewicza czy Witolda Wirpszy. Ale trudno odmówić mu konsekwencji".

A konsekwentny jest autor „Niepokoju"  w tym, że opowiada się po stronie prawdy, choćby najbardziej kalekiej, i po stronie tej poezji, która tę prawdę ukazuje. Świętej pamięci Stanisław Grochowiak orzekł: „Po wojnie nad Polską przeszła kometa poezji. Głową tej komety był Różewicz. Reszta to ogon".

„Nie jestem prorokiem, zastrzegł się (...), ale pewne rzeczy przewidziałem, jak na przykład w poemacie »Et in Arcadia ego«. (...) To dla mnie ważne, tu postkonsumpcja, postmodernizm stały się modne dopiero w ostatnich latach. Ja to podkreślam i jeśli są jakieś wartości w mojej pracy, to również dlatego, że na te sprawy zwracałem uwagę ćwierć wieku temu".

Czytaj specjalny dodatek

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze