Decyzja, że przystępujemy do nagrania gotowych tłumaczeń na płycie, zapadła dwa lata temu. Z kolei myśl o tym, że mogłaby również zostać wydana książka ze wszystkimi moimi przekładami Dylana, pojawiła się ponad rok temu i wówczas zacząłem atakować różne wydawnictwa. Biuro Literackie odpowiedziało, że spróbuje pomóc. Jak widać, to się działo w czasach przednoblowskich. A kiedy Dylan dostał Nobla – zespół dylan.pl uczynił nawet pewien żart w sprawie noblowskiej nagrody. Poinformowaliśmy na naszym profilu FB, że Królewska Szwedzka Akademia Nauk ma do odebrania kopertę z odpowiednią sumą pieniędzy pod ławką na Dworcu Warszawa Wileńska, nieopodal kasy nr 2. To był oczywiście ukłon w stronę Monty Pythona, który w 1983 roku, gdy zdobył Złotą Palmę za „Sens życia według Monty Pythona", ustami Terry'ego Jonesa powiedział, że pod jedną z umywalek leżą pieniądze, na które się umawiali z jurorami. Jedynym sposobem na to, by nie uderzyła nam do głowy woda sodowa – było obrócenie całej sytuacji ze splendorami w żart. Ale radość mnie rozpierała. W końcu twórczość Dylana towarzyszy mi już kilkadziesiąt lat.
Kiedy po raz pierwszy usłyszał pan piosenki Boba Dylana?
Tak świadomie, wiedząc już, że jest ważnym twórcą – w 1974 roku. Miałem 15 lat i byłem pierwszy raz za granicą, w Paryżu. Poszedłem do kina, bo absolutnie za grosze można było obejrzeć „Koncert dla Bangladeszu" zorganizowany przez George'a Harrisona. Jako totalny fan muzyki Beatlesów chciałem zobaczyć George'a i Ringo Starra. Tymczasem wydarzyła się nieprzewidziana przeze mnie niesamowita rzecz: pod sam koniec koncertu Harrison powiedział, że jest jeszcze jeden przyjaciel, który chce wystąpić. Był to Bob Dylan. Od czasu wypadku motocyklowego w 1966 roku pokazywał się niezwykle rzadko, okazjonalnie. Stanęło na scenie ich czterech: Bob Dylan w dżinsowej kurtce, Ringo Starr z tamburynem, Leon Russell z basem i Harrison. Zagrali pięć czy sześć piosenek w bardzo kameralnych wersjach. Skądś je kojarzyłem, ale dopiero wtedy zrozumiałem ich znaczenie. Beznamiętna twarz Boba i śpiewanie, robiące wrażenie skandowania, zahipnotyzowało mnie absolutnie. To się stało podczas wakacji po ostatniej klasie podstawówki. Kiedy poszedłem do liceum, zakolegowałem się z Maćkiem Rysiewiczem z sąsiedniej klasy, który był wielkim fanem Dylana. Miał jego wielką księgę z tekstami i rysunkami oraz sześć płyt, które zacząłem pożyczać. Rodzice byli zmordowani, słysząc, jak z mojego pokoiku dobiega do nich ciągle dość specyficzny głos. Jednak kiedy zacząłem im opowiadać, o czym Bob śpiewa – przekonali się, że to nie jest zwykła popowa młócka bez sensu. Uznali, że Dylanowi chodzi o ważne sprawy.
Dylan jest uważany za osobę trudną w kontaktach, nieosiągalną, co potwierdza fakt, że nie pojawił się na noblowskiej gali. Czy łatwo jest uzyskać zgodę na tłumaczenie jego poezji?
Tłumaczyć to sobie można! Jednak z publikowaniem dorobku Dylana w druku jest większy kłopot. Angielska agencja, która zarządza prawami do druku poezji Dylana, nie chciała się początkowo zgodzić, by ukazał się tylko wybór wierszy. Domagali się wydania wszystkich tekstów, a więc ponad 500! Byłem jednak przekonany, że nie wszystkie sprawdziłyby się po polsku, bo niektóre są czytelne wyłącznie dla Amerykanów, i to też nie dla wszystkich. Na szczęście Anglicy dali się przekonać, że wybór jest najlepszym wyjściem z sytuacji. Z piosenkami jest łatwiej. Żeby nagrać Dylana, trzeba wysłać do wydawcy, czyli do Sony, listę piosenek oraz retranslacje, czyli dosłowne tłumaczenia polskich tłumaczeń na angielski. Zgoda przyszła po kilku tygodniach. Być może management Boba Dylana uważa, że jego songi trzeba rozpowszechniać jak Ewangelię, czyli gdzie się tylko da.