Rok 2012 okazał się czasem niegdysiejszych buntowników, którzy dziś przemawiają gromkim głosem (starych) mistrzów. Był to także rok Aliny Szapocznikow, która 40 lat po swojej przedwczesnej śmierci – nareszcie – podbiła Nowy Jork. I bez wątpienia Artura Żmijewskiego, który został zamieszany w wiele ciekawych, choć dyskusyjnych spraw. Poza tym, jak przystało na sezon ostateczny, nie brakowało dziwnych znaków na niebie i ziemi. W Berlinie Polacy podjudzili międzynarodowych artystów do rewolucji i przejęcia władzy nad światem, ale świat się na to nie zgodził i z zamachu stanu nic nie wyszło. W Kassel urządzono tak wielką wystawę sztuki, że nikt na świecie nie obejrzał jej w całości, ale wielu widzów (w tym niżej podpisany) bardzo się nią zachwyciło. W Polsce w małych galeriach straszyły wampiry, w dużych – wisielcy, (wypchane) konie i kury oraz naziści. Nie spali też artyści młodego pokolenia (przechodzącego powoli w średnie): Radek Szlaga szukał spadkobierców anarchoterrorysty Teda Kaczyńskiego, Konrad Smoleński robił prace głośniejsze od bomb, a Piotr Bosacki opowiadał w swoich animacjach najpiękniejsze historie, jakie w kończącym się roku usłyszeliśmy w polskiej sztuce.
Na początek roku: zły omen.
W styczniu w warszawskiej galerii Foksal zalągł się wampir. Wpuścił go tam artysta Jacek Malinowski. Krwiopijca z jego wideoinstalacji „Nosferatu. Dyktator lęku" to groteskowy mitoman, fantazjujący o amoralnej dominacji, władzy strachu i rządach krzepkiej ręki, ale czas gra na jego korzyść – kryzys narasta, system słabnie, a wampir, choć na razie wątły, rośnie w siłę. Praca Malinowskiego to jedna z ciekawszych polskich realizacji 2012 r., trochę przegapiona, bo pokazana na małej wystawie. A szkoda, ponieważ warto było sobie ją przypomnieć, kiedy 11 listopada narodowcy w Warszawie zapowiadali „obalenie republiki" i zaprowadzenie porządku, który wampirowi na pewno wielce by przypadł do gustu.
Było kiedyś piłkarskie powiedzenie,
że futbol to taki sport, w którym 22 facetów kopie piłkę, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. W futbolu niemiecka dominacja trochę się rozmyła, ale w sztuce 2012 r. najważniejsze rzeczy działy się właśnie w Niemczech. Najpierw w kwietniu artysta Artur Żmijewski, tym razem w roli nadkreatora – kuratora, otworzył w Berlinie swoje Biennale. Zrobił je przeciw wszystkim: rynkowi sztuki, środowisku, niemieckiej opinii publicznej, na przekór organizującej imprezę galerii Kunstwerke, a także w kontrze do samej instytucji Biennale. Żmijewski wezwał artystów, aby przestali bawić się w sztukę i zaczęli robić politykę – również, jeżeli się da, artystycznymi metodami. Na wszelki wypadek, gdyby artyści obstawali jednak przy produkcji sztuki, nie zaprosił ich zbyt wielu, ściągnął za to do Kunstwerke Oburzonych, którzy zajęli dużą część powierzchni wystawienniczych. Świat polityki zignorował Biennale i nie podzielił się władzą z artystami. Artystycznie Biennale zostało zlinczowane przez krytykę. W tym sensie Żmijewski wygrał swoją bitwę o Berlin. Lepiej bowiem, żeby mówiono źle niż wcale, a na temat eksperymentu Żmijewskiego mówiono w tym roku więcej niż o jakimkolwiek Biennale, jakie pamiętam.