Jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci muzyki niezależnej, mimo że ma na koncie wiele świetnych płyt i grał w filmach Coppoli, Jarmusha czy Gilliama, największą popularność zdobył, gdy śpiewał do „Shreka 2" „Little Drop of Poison". Ale branża go kocha: ostatnią płytę „Bad As Me" z 2011 r. uświetniali Keith Richards, Flea i Marc Ribot.
W Polsce piosenki Toma Waista nagrał Kazik Staszewski. Wystąpił u nas tylko raz: 26 maja 2000 r. w Kongresowej. Niezapomniany koncert był kwintesencją jego sztuki. Nad sceną wisiały metalowe lampy, widywane w podejrzanych spelunkach, jakie opiewa Waits. On wcielił się w jednego ze swoich bohaterów: włóczęgę w przyciasnym garniturku, w przymałym, przekrzywionym po chaplinowsku na czubku głowy kapelusiku. Tańczył na niewielkiej, zbitej z desek scence. Wystukując nogą rytm, wzbijał tumany talku, który parodiował kurz, wszechobecny w barach Południa.