Warto też oszacować liczbę zajętych miejsc – ale absolutnie nie przez ludzi wyglądających na turystów. Po nienachalnej muzyce, rozmieszczeniu stolików zapewniających komfort i prywatność oraz kelnerach umiejących odpowiedzieć od razu na wasze wszelkie pytania.
Jednak zapewne każdy z nas ma również swój własny, tajny sposób na restauracyjną minianalizę SWOT. Na przykład dla Franka Sinatry testem na jakość jedzenia w restauracji było zamówienie spaghetti marinara. Ten prosty w swoim klasycznym wydaniu sos – pomidory, oliwa, czosnek, odrobina czerwonej papryki, sól, bazylia i oregano, który może zostać wzbogacony o cebulę, anchois, kapary lub oliwki – był dla mistrza piosenki wyznacznikiem, czy warto zatrzymać się w lokalu na dłuższy pobyt czy też nie. Zresztą Sinatra, który sam był niezłym kucharzem oraz z całego serca propagatorem włoskiej kuchni w Stanach Zjednoczonych, wypuścił w końcu linię gotowych sosów marinara. Sygnowane były jego nazwiskiem, co prawda od tyłu pisanym, jednak i tak wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Nie próbowałem, ale jak pisał „Los Angeles Times", gdy podczas uroczystej imprezy z tej okazji córka Franka, Nancy, skarżyła się, że dawno nie miała okazji do spróbowania ojcowskiej potrawy, jej siostra Tina pocieszyła ją, że teraz wystarczy, żeby udała się do sklepu. Cóż, albo był rzeczywiście świetny, albo to dowód na siłę rodzinnej miłości.