425 lat temum 27 grudnia 1587 roku, Zygmunt III Waza został koronowany w Krakowie na króla Polski. Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Władcy Polski"
W odróżnieniu od Poniatowskiego i dyktatorów znajdował się jednak w sytuacji bez porównania bardziej korzystnej. Otrzymał tron wielkiego państwa, po wspaniałym poprzedniku, z tradycjami i osiągnięciami pierwszych i ostatnich Piastów oraz całej dynastii Jagiellonów. Choć szarpana przez sąsiadów, Rzeczpospolita przełomu XVI i XVII wieku mogła dyktować warunki w naszej części Europy. Istniał potencjał pozwalający wzmacniać jej siłę, doskonalić ustrój, świecić przykładem praworządności i tolerancji wyznaniowej innym krajom.
Ów potencjał - to obywatele, szlachta; jeszcze nieogłupiona sarmatyzmem, nie całkiem skorumpowana przez magnatów,niedotknięta do żywego najazdami sił prawosławnych i protestanckich, odpowiedzialna za swoją rzecz pospolitą. Nasz naród potrzebował króla, który identyfikowałby się z jego charakterem i aspiracjami, z interesem owego zadziwiającego państwa, którym miał rządzić w imię boże.
Są również jaśniejsze strony panowania Zygmunta III i jego samego. Ale bilans końcowy ukazuje straszliwe, dziejowe manko. To on wciągnął Rzeczpospolitą w wyczerpujące i niszczące, bezsensowne wojny z największymi potęgami naszej części kontynentu: ze Szwecją, z Moskwą i z Turcją. Jego polityka - jak zawsze pokrętna - zasiała konflikt z kozactwem zaporoskim. Wojnyciągnęły się latami, objęły panowanie obu jego synów i z kwitnącego, stosunkowo ludnego oraz bogatego kraju uczyniły ruinę. Z potencjału obywatelskiego narodu szlacheckiego pozostał cień. Po batoriańskim apogeum krzywa panowania Wazów biegła - z małymi wyjątkami - już tylko w dół.
Stracone szanse, których nie wróci już żadna z następnych epok - oto, co irytuje.