Zachowanie Sławomira Nowaka, związane z niewypełnieniem przez niego obietnicy złożenia mandatu, mówi nam wiele tyleż o nim, co i o polityce. On sam jest zjawiskiem nieciekawym, ale to, co obnażył nam niejako mimowolnie, jest warte opisania.
Nowak – o czym muszę na wstępie napisać – jest mi głęboko niesympatyczny. Uważam go za osobę chamską, butną, arogancką. Bardzo nisko także oceniam to, co pozostawił po swej kilkunastoletniej obecności w sferze publicznej. Poza zdolnościami PR-owskimi nie przejawiał innych talentów politycznych i bilans jego dokonań jest dla niego niekorzystny.
Ale dzięki jego zachowaniom przy okazji niezłożenia przez niego mandatu dowiedzieliśmy się o polityce dwóch ważnych rzeczy (i chwała mu za to). Po pierwsze, że w polityce tylko ci, którzy kłamią, mają szanse na przeżycie. Oraz – po drugie – że owe kłamstwa i nieprawości mają akceptację społeczną.
Wszyscy oszukują
Nowak najpierw zapewniał publicznie, że na zawsze odchodzi z polityki, by po kilkunastu tygodniach stwierdzić, że jego decyzja była subiektywna i że zmienił zdanie. Większość obserwatorów życia społecznego była zszokowana jego zachowaniem. Oczywiście, wykazał się on dziecięcą nierozwagą, bo każdy bardziej doświadczony polityk inaczej i ostrożniej formułowałby wcześniejsze obietnice – że odchodzi (bez dodawania, że na zawsze), że złoży mandat, bo taka – zdaje się – jest wola jego wyborców (ale bez podawania terminów) itp. Wówczas o wiele łatwiej byłoby mu się potem wycofać z wcześniej danej obietnicy.
Użycie sformułowania, że odchodzi „na zawsze", że złoży mandat „za kilka tygodni", dały mediom amunicję, by dziś – gdy zapowiedział, że nie odchodzi i że nie złoży mandatu – atakować go jako uosobienie kłamstwa i obłudy.