Polscy śledczy też badają sprawę fałszywego alarmu w samolocie

Stołeczna prokuratura nadzoruje postępowanie sprawdzające w sprawie wywołania fałszywego alarmu bombowego na pokładzie samolotu lecącego do Hurghady – dowiedziała się „Rzeczpospolita".

Aktualizacja: 29.11.2015 15:43 Publikacja: 29.11.2015 14:59

Samolot linii lotniczych Small Planet

Samolot linii lotniczych Small Planet

Foto: Wikipedia

Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w tej sprawie złożyli przedstawiciele linii lotniczej Small Planet, do której należała maszyna. Samolot musiał wylądować awaryjnie w Bułgarii.

Jak informuje nas Przemysław Nowak, rzecznik stołecznej prokuratury, postępowanie sprawdzające dotyczy przestępstwa z art. 224a kodeksu karnego czyli fałszywego zawiadomienia o zagrożeniu dla życia, zdrowia czy mienia, za co grozi do ośmiu lat więzienia. Na razie stołeczni prokuratorzy ustalili, że 67-letni pasażer samolotu lecącego do Hurghady Wojciech M. 19 listopada miał dwukrotnie wypowiedzieć na pokładzie słowa: "mam bombę". To spowodowało wszczęcie procedury związanej z alarmem bombowym, a maszyna musiała lądować awaryjnie na lotnisku Burgas w Bułgarii. Samolot przeszukano, bomby nie znaleziono.

Okazało się, że mężczyzna był pijany, a cała sprawa była głupim żartem. Bułgarska policja zatrzymała Polaka, który trzy dni spędził w miejscowym areszcie. Bułgarscy śledczy postawili mu zarzut stworzenia zagrożenia dla bezpieczeństwa samolotu podczas lotu, poprzez podanie fałszywej informacji o bombie na pokładzie. Grozi za to od 3 do 15 lat więzienia.

Prokuratura domagała się tymczasowego aresztu dla Polaka. Jednak sąd w pierwszej instancji się na to nie zgodził i wypuścił mężczyznę za kaucją w wysokości 5 tys. lewów (2 564 euro). Bułgarscy śledczy zaskarżyli tę decyzję. Sąd apelacyjny w Burgas zastosował wobec Polaka areszt domowy. Mężczyzna jest zameldowany w mieszkaniu swojego znajomego i nie może go opuszczać do rozpoczęcia sprawy sądowej. Jej termin nie jest wyznaczony.

Polscy prokuratorzy w ciągu miesiąca powinni zdecydować, czy zdecydują się wszcząć śledztwo w sprawie fałszywego alarmu. Nie ma dla nich znaczenia fakt, że sprawą zajmuje się już bułgarska prokuratura.

Prokurator Nowak przytacza art. 114 kodeksu karnego, który mówi, że orzeczenie zapadłe za granicą nie stanowi przeszkody do wszczęcia lub prowadzenia postępowania karnego o ten sam czyn przed sądem polskim. – Może być też tak, że śledztwo z Bułgarii zostanie przekazane do nas – dodaje prok. Nowak.

Niezależnie od postępowań karnych Wojciech M. poniesie też konsekwencje finansowe. Firma Small Planet wyceniła, że awaryjne lądowanie i sprowadzenie drugiego samolotu, który zabrał pasażerów, kosztowało ją 30 tys. euro czyli ok. 130 tys. zł. Ta kwota wynika m.in z kosztów dodatkowego paliwa, opłat lotniskowych w Burgas, konieczności wysłania po pasażerów drugiego samolotu i opieki nad pasażerami, którym linia lotnicza zapewniła napoje i jedzenie.

Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w tej sprawie złożyli przedstawiciele linii lotniczej Small Planet, do której należała maszyna. Samolot musiał wylądować awaryjnie w Bułgarii.

Jak informuje nas Przemysław Nowak, rzecznik stołecznej prokuratury, postępowanie sprawdzające dotyczy przestępstwa z art. 224a kodeksu karnego czyli fałszywego zawiadomienia o zagrożeniu dla życia, zdrowia czy mienia, za co grozi do ośmiu lat więzienia. Na razie stołeczni prokuratorzy ustalili, że 67-letni pasażer samolotu lecącego do Hurghady Wojciech M. 19 listopada miał dwukrotnie wypowiedzieć na pokładzie słowa: "mam bombę". To spowodowało wszczęcie procedury związanej z alarmem bombowym, a maszyna musiała lądować awaryjnie na lotnisku Burgas w Bułgarii. Samolot przeszukano, bomby nie znaleziono.

Kraj
Relacje, które rozwijają biznes. Co daje networking na Infoshare 2025?
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”