Już na początku lipca MON ściągnął na Podlasie ponad tysiąc żołnierzy, głównie z 12. i 17. brygady zmechanizowanej, i niemal 200 jednostek sprzętu wojskowego – m.in. rosomaków i popradów w ramach operacji „Bezpieczne Podlasie”. Teraz, po wtorkowym incydencie, liczba żołnierzy może nawet się podwoić – wynika z naszych nieoficjalnych informacji.
1 sierpnia białoruskie śmigłowce wojskowe przeleciały przez polską granicę – zauważyli je i sfotografowali mieszkańcy Białowieży. MON początkowo zaprzeczał, by we wtorek wieczorem przyznać, że jednak „doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy”. MON tłumaczył się z blamażu, że „przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe”.
Czytaj więcej
- Rosja próbuje doprowadzić do otwartego konfliktu Białorusi z NATO – komentuje niezależny białoruski analityk.
– Mamy obecnie na Podlasiu więcej żołnierzy niż drzew w lesie i co z tego wynika dla naszego bezpieczeństwa? Nic. Mamy niebo dziurawe jak sito, system radiolokacyjny nie zadziałał. Skoro MON przyznaje, że Polska wiedziała o rzekomym szkoleniu białoruskich śmigłowców, nie było obserwacji nieba? Gdzie są ci ludzie, gdzie jest ten nowoczesny sprzęt – pyta zbulwersowany gen. Waldemar Skrzypczak, były szef Wojsk Lądowych.
MON milczy w sprawie sytuacji na granicy
Szczegóły dotyczące ochrony granicy – zarówno Straży Granicznej, jak i wojska oraz dosłanej tam dwa tygodnie temu grupy pół tysiąca policjantów prewencji – są objęte klauzulą niejawności. Co więcej, MON nie ujawnia takich danych nawet posłom sejmowej Komisji Obrony Narodowej, choć posłowie mają z mocy prawa dostęp do materiałów na poziomie „tajne”.