Proponując powrót do sylwestrowych i noworocznych koncertów, nie zamierzam oceniać repertuaru i wykonawców „Sylwestra marzeń" Jacka Kurskiego, takich ocen było już aż nadto. Sylwestrowa impreza w Ostródzie i noworoczny koncert w wiedeńskim Musikverein pokazuje jednak dwie odmienne koncepcje roli mediów publicznych i ich miejsca w państwie. Dlatego warto wrócić do wydarzeń medialnych z początku roku. Określenia „wydarzenia medialne" używam celowo: koncert TVP trudno nazwać wydarzeniem muzycznym, a koncert wiedeński to coś więcej niż tylko wydarzenie muzyczne.
Gdy premier Mateusz Morawiecki ogłosił sławetną sylwestrową godzinę policyjną (czy jak to później różnie nazywano), prezes Jacek Kurski zapowiedział, że TVP nie rezygnuje w imprezy w amfiteatrze w Ostródzie, co więcej, postraszył sądem wszystkich, którzy chcieliby kwestionować zgodność jego planów z prawem. I faktycznie, wszystko było zgodne z prawem, tyle tylko, że ustanowiono je przedostatniego dnia grudnia, gdy przygotowania do imprezy w Ostródzie były już praktycznie zakończone, umowy podpisane, pieniądze wydane. Aż do chwili opublikowania w Dzienniku Ustaw rozporządzenia wyłączającego TVP z sylwestrowych restrykcji przygotowania toczyły się wyłącznie na podstawie głębokiego – i słusznego, jak się okazało – przekonania prezesa Kurskiego, że to nie on ma się dostosować do prawa, ale to rząd dostosuje prawo do jego pomysłu.
Nie pierwszy raz zresztą działania TVP prowadzone były na podstawie nieistniejących jeszcze przepisów. To znakomicie pokazuje miejsce Telewizji Polskiej w systemie państwa PiS. „Kto trzyma mikrofon w swoim ręku, ten ma rząd dusz w swoim kraju". Dziś słowo „mikrofon" należałoby zmienić na „kamerę", ale słynne wskazanie wygłoszone kilkadziesiąt lat temu przez Włodzimierza Sokorskiego, prezesa Radiokomitetu, wielu polityków nadal uważa za obowiązujące. Trzeba więc dla dobra narodu tę rękę wzmocnić. Jeśli trzeba – zmienić prawo, by jej nie krępować.
Dlaczego jednak premierowi Morawieckiemu (a może raczej nie premierowi, lecz prezesowi Kaczyńskiemu) tak zależało na realizacji pomysłu Jacka Kurskiego na imprezę sylwestrową? Przecież nawet główny doradca premiera w sprawach pandemii prof. Andrzej Horban w ostrych słowach skrytykował ten pomysł, wskazując na możliwe konsekwencje. Wyjaśnienie jest jedno. Narodowa telewizja, organizując narodowego sylwestra, miała pokazać, jak bardzo rząd dba o dobry humor suwerena. A publikując potem mocno naciągane wyniki oglądalności, przedstawić rządowi, jak bardzo suweren jest z tego powodu szczęśliwy.
Zenek Martyniuk mógł zaśpiewać swoje piosenki w studiu na Woronicza, ale tylko roztańczona w rytmie disco polo, choć zziębnięta, publika w amfiteatrze pokazywała wszystkim niedowiarkom: „Polacy, nic się nie stało!". Owszem, tysiące ludzi leży w szpitalach, tysiące umarło, ale 500 zł (500+ zawsze działa!) wypłacone każdemu ze statystów odgrywających publiczność pozwoliło pokazać, że jak dobry rząd się postara, wszystko może być jak zawsze. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, prezes Kurski wszystko wytłumaczył w najważniejszym ponoć w kraju programie informacyjnym, czyli w „Wiadomościach" w TVP 1. Przez kilka dni trwało powtarzanie, że nasz sylwester był najlepszy na świecie, nikt takiego nie zrobił i wszyscy nam zazdroszczą. Generalnie zresztą w ramach „dobrej zmiany" wszystko robimy najlepiej.