– Kreml denerwuje się nie tylko z powodu Armenii i Azerbejdżanu, ale także całych swych peryferii: od Białorusi po Kirgizję. Myślę, że nie wiedzą, co robić – uważa David Kramer, były doradca amerykańskiego sekretarza stanu w republikańskiej administracji George'a Busha.
Wojna o Górski Karabach trwa już od miesiąca i pochłonęła prawdopodobnie kilka tysięcy ofiar. Obecnie Ormianie ją przegrywają, a armia azerska zajęła znaczną część terytorium administrowanego wcześniej przez rząd ormiańskiego Górskiego Karabachu. Przede wszystkim oddziały ormiańskie zostały wyparte z południowej części rejonu, graniczącego z Iranem.
Zaciekłe walki prowadzone tuż za granicą wywołały zdenerwowanie w Teheranie, pociski bowiem (nie wiadomo czyje) spadały na teren Iranu. W dodatku przyległe rejony państwa ajatollahów zamieszkałe są przez Azerów, którzy gwałtownie demonstrowali swe poparcie dla żołnierzy z Baku. – Nie ma zagrożenia dla kraju – zapewnił jednak zastępca dowódcy irańskiej straży granicznej. Mimo to w kierunku granicy jadą obecnie kolumny czołgów i wozów pancernych Strażników Rewolucji.
Iran jednak nie jest najważniejszym zewnętrznym państwem zainteresowanym przebiegiem konfliktu. Wojna o Karabach zamienia się bowiem w dyplomatyczne starcie Rosji i Turcji. Ankara popiera bezwarunkowo Azerbejdżan, Rosja formalnie związana jest sojuszem wojskowym z Armenią, ale nie chce się bezpośrednio angażować militarnie.
Analitycy wskazują, że Erywań jednak bardzo liczył na Rosję i jej mediację w konflikcie. Kreml dwukrotnie już pośredniczył w zawarciu rozejmów między walczącymi (10 i 18 października). Ale oba zostały zerwane w kilka godzin po ich uzgodnieniu, ujawniając słabość Moskwy.