Ukraina już dwa razy była w podobnej sytuacji. W 1994 roku miała mocne karty: rezygnację z trzeciego największego arsenału atomowego. Jednak gwarancje integralności terytorialnej, jakie uzyskała od Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Rosji, okazały się świstkiem papieru, kiedy dwie dekady później Moskwa anektowała Krym i zajęła część Donbasu. Podobnie stało się z porozumieniami mińskimi z 2014 i 2015 roku, w które bardzo zaangażowały się Francja i Niemcy: gdy w lutym 2022 roku rosyjskie czołgi ruszyły na Kijów, nikt już nawet o nich nie wspominał.
Dlatego dziś dużo bardziej od koncesji terytorialnych Wołodymyr Zełenski martwi się o to, jakie będzie miał gwarancje, że ukraińskie państwo nie zostanie ponownie zaatakowane przez Kreml. Niestety, wymarzone przez Ukraińców rozwiązanie – członkostwo w NATO – jest nierealne. To wyklucza sam Trump, ale i w Europie nie brakuje państw, które jak Niemcy nie chcą angażować się bez reszty w bezpieczeństwo Europy Wschodniej.
Czytaj więcej
Na pięć tygodni przed przejęciem władzy przez Donalda Trumpa przywódcy Polski i Francji uzgodnili wspólne warunki zakończenia wojny w Ukrainie.
Wojna na Ukrainie: Międzynarodowa misja gwarantująca przebieg linii frontu. Jakie kraje dołączyłyby do inicjatywy?
Inaczej niż w 1994 czy w 2015 roku dziś do Ukrainy płynie szeroki potok zachodniego uzbrojenia. Tu przełomowa okazała się decyzja Trumpa o przekazaniu w 2019 roku przeciwpancernych pocisków Javelin. Później jednak ten sam Trump, już jako lider opozycji, blokował przez sześć miesięcy wsparcie wojskowe dla Ukrainy w Kongresie. Na pomocy wojskowej Kijów nie może więc opierać nadziei na trwały pokój.