„Wystarczy do zwykłego drona przymocować granat i można go wykorzystać jako kamikadze, który potrafi dokładnie atakować cele na dość dużą odległość od kierującego nim operatora” – opisał obawy jeden z rosyjskich blogerów.
Amerykański „Forbes” twierdzi, że „Ukraińcy wykupili w Chinach wszystkie dostępne na rynku części zamienne do niedrogich, ale wyposażonych w kamery dronów typu FPV”, mogących prowadzić bezpośrednie transmisje wideo z kamery na pulpit operatora. Pojawiły się podejrzenia, że Kijów chce sformować 50-tysięczną flotę takich samobójców, by użyć ich na froncie.
Nie wiadomo, jak Ukraińcy skupili części chińskich dronów. Od momentu wybuchu wojny Pekin zabronił sprzedaży takich wyrobów do Rosji i Ukrainy. Gorzej na tym wyszła armia rosyjska, Ukraińcy bowiem dotychczas omijali ten zakaz, kupując poprzez kraje europejskie. Chiny nie komentują informacji o jakoby znacznych ukraińskich zakupach.
Czytaj więcej
Na przedmieściach Kiriejewska w obwodzie tulskim doszło do silnej eksplozji. Według rosyjskich służb ratunkowych przyczyną było rozbicie się drona.
Takie drony kosztują od 350 do 420 dolarów, a mogą dosięgać celów odległych o kilka–kilkanaście kilometrów od operatora. Ponadto są bardzo szybkie i mogą latać z prędkością do 200 kilometrów na godzinę. Są znacznie tańsze od tzw. amunicji krążącej. Irańskie „kamikadze” Shahed kosztują 20–50 tysięcy dolarów, ale trafiają cele odległe o kilkaset kilometrów. Tyle że Ukraińcy – jak sądzą Rosjanie – chcą wykorzystać stada dronów bezpośrednio na linii frontu, atakując okopane tam oddziały, a nie szukać celów w głębi rosyjskiego zaplecza.