Władimir Putin jedzie do Mińska w poniedziałek. Po raz pierwszy od trzech lat odwiedzi białoruską stolicę. Niezbyt często opuszcza Rosję, odkąd najechał w lutym Ukrainę. Jadąc do Aleksandra Łukaszenki na Białoruś musi mieć poważny powód. Na omówienie stanu dwustronnych relacji czy współpracy gospodarczej wystarczyłoby zaprosić białoruskiego dyktatora do Rosji, np. do Soczi.
Łukaszenko za swoją wschodnią granicą bywa niemalże co miesiąc. Ale coś sprawia, że tym razem gospodarz Kremla swojego jedynego sojusznika musi odwiedzić osobiście, zademonstrować wsparcie i zadeklarować przyjaźń. I wiele wskazuje na to, że sojusz ten nie jest tak oczywisty i Łukaszenko nie stracił jeszcze panowania nad sytuacją w kraju, jak uważa część komentatorów. Gdyby było inaczej, białoruska armia już dawno uczestniczyłaby w agresji przeciwko Ukrainie. Ale Łukaszenko tego nie zrobił. I ciekawe sygnały wysyła do Moskwy, ale też do świata, tuż przed przyjazdem Putina.