W Brukseli ministrowie państw NATO przygotowują nadzwyczajny szczyt sojuszu 23 marca. NATO wysyła broń Ukrainie, ale wstrzymuje się z zaangażowaniem na jej terytorium i powtarza, że nie będzie walczyć z Rosją. Czy to okazja, żeby zmienić tę strategię?
Na pewno NATO musi potwierdzić wzmocnienie obecności na wschodniej flance. Już została ona podwojona, ale trzeba cały czas to podkreślać. Jeśli Polska, Słowacja, Rumunia i państwa bałtyckie nie będą się czuły bezpiecznie, to nie będą chciały odgrywać roli krajów frontowych NATO. A przecież ich zachowanie jest kluczowe dla dostaw broni na Ukrainę, dzięki czemu udaje się powstrzymywać rosyjską ofensywę. Natomiast dostawy sprzętu trzeba zwielokrotnić, i to nie tylko z Europy Wschodniej i Północnej. Tam państwa wyciągają wszystko ze swoich magazynów, a potęgi zachodnie – przede wszystkim Francja i Niemcy – zdecydowanie nie stają tutaj na wysokości zadania. To konieczne dla Ukrainy, ale też dla poczucia sojuszniczej solidarności wewnątrz NATO.
Czy Ukraina potrzebuje jakiejś nowej broni? Wiemy już, że samolotów nie dostanie.
Musi tam zostać dostarczona obrona przeciwlotnicza. Bułgaria, Słowacja i Grecja mają rosyjskie rakiety średniego zasięgu S-300, które Ukraińcy umieją obsługiwać. Trzeba im je przekazać, a w zamian niech Wielka Brytania, Niemcy czy Włochy dostarczą im zachodnie rakiety. Ten sprzęt, wiem to od Ukraińców, jest dla nich teraz ważniejszy niż samoloty. Te rakiety bardzo by im się przydały na przykład w czasie ostatniego ataku w pobliżu polskiej granicy. Jak je dostaną, to zachodnia Ukraina będzie bezpieczna. A przy okazji NATO, bo to przecież tuż przy granicy z sojuszem.
Czytaj więcej
Skoro Ameryka nie chce bezpośredniego starcia z Rosją w obronie ukraińskiego nieba, to niech da nam samoloty i baterie przeciwlotnicze, byśmy pokonali najeźdźcę – apeluje Zełenski do Kongresu.