„Jestem gotów wziąć osobistą odpowiedzialność nie tylko za swoje błędy, ale za instytucję Kościoła, którą pomagałem kształtować i formować przez dziesięciolecia" – napisał do Franciszka kard. Reinhard Marx, arcybiskup Monachium. W liście poprosił o przyjęcie jego rezygnacji z urzędu ordynariusza, m.in. z powodu tuszowania w niej, ale także w całym Kościele niemieckim spraw wykorzystywania seksualnego małoletnich.
List niemieckiego purpurata został nad Wisłą przyjęty z euforią. W komentarzach podkreśla się, że były szef niemieckiego episkopatu zauważa, iż część biskupów nie chce dostrzec „elementu współodpowiedzialności, a tym samym współwiny całej instytucji, i z tego powodu sprzeciwiają się każdej formie dialogu na rzecz reformy i odnowy prowadzącej do przezwyciężenia obecnego kryzysu".
W niektórych środowiskach odżyły nadzieje na to, że idąc za tym przykładem, do dymisji poda się cały polski episkopat. Niektórzy usiłują wyszukać wśród biskupów tego jednego sprawiedliwego, który mógłby uczynić taki krok. Zwłaszcza że Marx w swoim liście pisze, iż ma nadzieję na to, że jego osobisty gest przyczyni się do odnowy Kościoła. „Pragnę pokazać, że na pierwszym planie nie powinien znajdować się urząd, lecz misja głoszenia Ewangelii" – podkreśla.
Nie ma sensu iść tą samą drogą. Dymisja episkopatu czy ustąpienie teraz jednego biskupa uznane zostałoby co najwyżej za zagrywkę pijarową, a nie autentyczną oznakę odpowiedzialności. A przecież w kwestii ochrony dzieci i młodzieży polski Kościół zrobił sporo. Sieć delegatów działa, tzw. nowe sprawy załatwiane są bez zwłoki, pokrzywdzeni dostają pomoc. Ale kwestia osobistej odpowiedzialności przełożonych za zaniedbania w przeszłości nie została ruszona. A teraz biskupów dogania właśnie przeszłość. Tak jak kardynała Marxa.
Po wprowadzeniu w 2019 r. przepisów „Vos estis lux mundi" zaczęły spadać głowy. Tylko w ciągu niespełna roku ukarano pięciu polskich hierarchów. Dwóch zrezygnowało z urzędów przed osiągnięciem wieku emerytalnego, na czterech (w tym jednego, który zrezygnował) nałożono sankcje w postaci nakazów i zakazów. Tymczasem żaden nie przyznał publicznie, że zawiódł. Ani jeden nie wypowiedział słowa „przepraszam". Ich macierzyste diecezje ograniczyły się do lakonicznych komunikatów, że przyjmują decyzje Stolicy Apostolskiej.