Tymczasem na pięć dni przed urodzinami zafundowano jej proces, który może zakończyć się długoletnim wyrokiem, co byłoby równoznaczne z dożywotnim usunięciem z polityki.
Związek Mjanmy, specyficzny twór, ważny geostrategicznie, przez pół wieku (1962–2011) był pod butem armii i w izolacji. Jednak w ostatniej dekadzie doświadczył odwilży i otwarcia. Zakończył ten eksperyment szef Tatmadaw, starszy generał Min Aung Hlaing, dokonując wojskowego przewrotu 1 lutego 2021 r.
Wygrani w wyborach, czyli Aung San Suu Kyi i kierownictwo jej partii, trafili do więzień i aresztów. Armia jest surowa, bo wie, że ma przeciwko sobie społeczeństwo. Codziennie napływają komunikaty o demonstracjach, rozruchach, zbrojnych starciach, podpaleniach czy ofiarach – w wyniku puczu zginęło już ponad 800 osób.
Rozpoczęty 14 czerwca proces to nowa odsłona tego dramatu. O tym, że jest on polityczny, dowodzi sformułowany przez juntę postulat: rozwiązać powołany do życia 1 kwietnia 2021 r. tzw. Rząd Jedności Narodowej, złożony z osób wybranych do parlamentu w listopadzie 2020 r., które nie zdążyły w nim zasiąść, bo życie polityczne w kraju zamarło. Członkom tego gabinetu cieni zagrożono aresztami. Natomiast osoby symbolicznie w nim zasiadające, czyli były prezydent U Win Myint i szefowa poprzedniej administracji Aung San Suu Kyi, stanęły właśnie przed specjalnym trybunałem w nowej stolicy kraju – Naypyidaw (Siedzibie Królów).
Zarzuty stawiane noblistce i ikonie walki o prawa człowieka są kabaretowe: trzymanie walkie-talkie w swej siedzibie czy nieprzestrzeganie reżimu sanitarnego. Są jednak i poważniejsze: podżeganie do rozruchów, a przede wszystkim te o charakterze korupcyjnym, chociaż pozostający na wolności członkowie jej partii twierdzą, że Aung San Suu Kyi przeznaczyła na fundację charytatywną swą siedzibę oraz cały majątek.