Polska jeszcze nigdy nie była tak blisko wyjścia z Unii. Nie dlatego, że taki jest zadeklarowany plan polskich władz albo że chce tego europejska centrala, ale dlatego, że w tym kierunku coraz mocniej prowadzi logika wydarzeń, na które ludzie myślący racjonalnie mają coraz mniejszy wpływ.
Podobnie było w Wielkiej Brytanii. Zaczęło się niewinnie: w styczniu 2013 roku premier David Cameron obiecał Brytyjczykom referendum w sprawie członkostwa w UE, jeśli wygra następne wybory. Chciał w ten sposób zmarginalizować eurosceptyczne skrzydło swojej partii oraz otwarcie antyeuropejskie ugrupowanie UKIP Nigela Farage'a. Premier był pewny, że wybory przegra. No i warunki, na jakich funkcjonowało w Unii królestwo, były tak doskonałe, że kto by je odrzucił? Stało się inaczej. Cameron wybory wygrał. Górę wziął też populizm i demagogia, slogan o przywróceniu kontroli granic Wielkiej Brytanii, która jak żaden inny kraj zbudowała potęgę na otwartości na świat. Pod to podłączyli się oportuniści, jak Boris Johnson.