Rada Polityki Pieniężnej na środowym posiedzeniu utrzymała stopy procentowe na dotychczasowym poziomie. To już piąty miesiąc bez zmian, po trwającym od października 2021 do września 2022 r. cyklu podwyżek. Sądząc po komunikacie po najnowszym posiedzeniu, większość w Radzie nadal skłania się ku postawie „wait and see”. I zakłada, że wobec słabnącej aktywności gospodarczej w kraju wzrost cen sam stopniowo wyhamuje. Przy takiej postawie Rady rynek ocenia, że w tym roku może nastąpić obniżka stóp.
Taki scenariusz jest o tyle prawdopodobny, że z rynku pracy dochodzą sygnały o słabszym popycie na pracowników, ze sklepów zaś – o wolniejszym tempie wzrostu cen sprzedawanych tam artykułów. No i jest jeszcze tzw. efekt bazy statystycznej – rok temu wzrost cen z miesiąca na miesiąc ostro przyspieszał, z 8,5 proc. (licząc rok do roku) w lutym 2022 r. poprzez 13,9 w maju do 17,9 proc. w październiku. Punkt odniesienia będzie więc z miesiąca na miesiąc coraz wyższy, zatem prawdopodobnie będziemy obserwować coraz niższe roczne wskaźniki inflacji. Niewykluczone więc, że zarówno prezes NBP, jak i rządzące ugrupowanie, będą mogli jesienią chwalić się w ogniu kampanii wyborczej: zobaczcie, jak skutecznie walczymy ze wzrostem cen.
Czytaj więcej
Rada Polityki Pieniężnej piąty miesiąc z rzędu utrzymała stopę referencyjną NBP na poziomie 6,75 proc. Kolejne posiedzenie, w marcu, może przysporzyć pewnych emocji, ale najbardziej prawdopodobny scenariusz to stabilizacja stóp co najmniej do IV kwartału br.
To może uśpić czujność. Bo czy rządzący powstrzymają się przed kolejnymi transferami tworzonymi, by kupić przychylność wyborców, a mającymi opóźniony efekt proinflacyjny? Nie sądzę. Realny spadek płac (rosły wolniej od cen), z jakim mieliśmy do czynienia w końcówce roku, choć antyinflacyjny (bo zmniejsza siłę nabywczą, a więc i popyt), bije w nastroje wyborców. Pierwsza z dwóch tegorocznych podwyżek płacy minimalnej o 15,9 proc. w styczniu prawdopodobnie pozwoliła nadgonić utratę realnej wartości stawki minimalnej (nie znamy jeszcze inflacji w styczniu). Możliwe, że kolejna, w lipcu, pozwoli wyprzedzić inflację. Ale to za mało, by poprawić nastroje.
Dlatego stawiam dolary przeciwko orzechom, że rządzące ugrupowanie sięgnie po sprawdzone narzędzie „przekonywania” wyborców transferami. Np. możliwe, że zwaloryzuje 500+. Od ustanowienia tego sztandarowego programu PiS w 2016 r. ząb inflacji mocno nagryzł to świadczenie i dzisiejsze 500 zł warte jest ledwo 358 zł sprzed sześciu lat. Żeby przywrócić wartość wyjściową – a przy okazji przypomnieć wyborcom, komu 500+ zawdzięczają – rząd musiałby podnieść świadczenie o 200 zł, czyli o 40 proc.