Polski rząd napotkał na mur, którego się nie spodziewał. Rok temu Mateusz Morawiecki beztrosko zgodził się na spełnienie kamieni milowych w sprawie niezależności sądownictwa, latem równie śmiało głosił, że Ursula von der Leyen go oszukała. Za każdym razem był przekonany, że Komisję Europejską da się obejść dzięki grze politycznej z głównymi stolicami. Jak wtedy, gdy pojechał do Paryża z propozycją kontraktu atomowego dla Francuzów, w zamian za przychylność w sprawie KPO.
Ale brukselska egzekutywa, inaczej, niż w przeszłości, okazała się niewzruszona. Zamiast ulec naciskom Morawieckiego, von der Leyen wycofała się z gry, mianując grupę pięciu komisarzy o zasadniczych poglądach w sprawie praworządności, którzy w jej zastępstwie mieli prowadzić rokowania z Polską. To zamknęło drogę do politycznego porozumienia w zaciszu gabinetu, bo jeden członek KE zwyczajnie patrzył drugiemu na ręce.
Czytaj więcej
We wtorek późnym wieczorem do Sejmu wpłynął poselski projekt nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym i innych ustaw, który ma pozwolić na odblokowanie środków dla Polski z Krajowego Planu Odbudowy.
O sile Komisji polskie władze przekonały się też, patrząc na politykę Georgi Meloni. Włoszka miała stworzyć oś Rzym-Warszawa-Budapeszt, zjednoczoną sceptycznym podejściem do Unii. W zamian jednak zaczęła skrzętnie wypełniać warunki wypłaty Funduszu Odbudowy, ustalone przez swojego poprzednika, entuzjastę integracji, Mario Draghiego. Obawa przez upadkiem gospodarki nie pozwalała jej działać inaczej.
Kroplą, która przelała czarę, okazała się jednak postawa KE w sprawie Węgier. Dwukrotnie Rada UE naciskała na ekipę von der Leyen, aby ta złagodziła karę nałożoną na Budapeszt za łamanie reguł praworządności. I dwukrotnie spotkała się z odmową. Teraz Orban będzie musiał ściśle wypełnić warunki przywrócenia niezależności sądownictwa i w ten sposób pogodzić się z rozmontowaniem systemu korupcyjnego, jeśli będzie chciał dostać zamrożone obecnie 55 procent Funduszy Strukturalnych oraz wszystkie środki z Funduszu Odbudowy.