Jeszcze przed agresją na Ukrainę Rosja domagała się od Zachodu „gwarancji bezpieczeństwa”. Moskwa wysyłała nawet odpowiednie listy do Waszyngtonu i kwatery głównej SNATO, w których domagała się wycofania sił sojuszu z krajów przyjętych po 1997 roku. Kreml przekonywał, że „militaryzacja Ukrainy” zagraża bezpieczeństwu Rosji. A jeszcze wcześniej mówił o „bratnim narodzie ukraińskim” i obronie mieszkającej nad Dnieprem rosyjskojęzycznej ludności. Okazuje się, że Władimir Putin kierował się znacznie bardzie przyziemnymi intencjami.
W środę spotkał się zdalnie z członkami prezydenckiej Rady ds. praw człowieka. Z obroną praw człowieka instytucja ta ma niewiele wspólnego, ale raz na jakiś czas pozwala Putinowi zademonstrować w telewizji troskę o prawa rodaków. I podzielić się przemyśleniami. Gdy jeden z jego rozmówców zasugerował, że tak zwana specjalna operacja wojskowa trwa już zbyt długo, rosyjski przywódca miał przygotowaną odpowiedź.
Czytaj więcej
W trakcie spotkania z członkami Rady Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka rosyjski przywódca podzielił się swoją opinią na temat wojny na Ukrainie.
– Co dotyczy trwałości procesu i wyników specjalnej operacji wojskowej, oczywiście to może być długotrwały proces. Ale wspomnieliście też o tym, że pojawiły się nowe terytoria. To przecież znaczący rezultat dla Rosji, to poważna kwestia. Cóż tu ukrywać, Morze Azowskie stało się wewnętrznym morzem Federacji Rosyjskiej, to poważne sprawy.
– Słusznie, tylko to trzeba wyposażyć – nieśmiało wcisnął członek Rady Jewgienij Masłowski.