Od dwóch dni niemal cały świat obserwuje to, co dzieje przy granicy polsko–ukraińskiej po upadku rakiety S-300 w okolicach Hrubieszowa. Wydawać by się mogło, że wiodące dla wyjaśniania sytuacji – bo przecież mamy do czynienia z naruszeniem przestrzeni powietrznej kraju - powinny być służby prasowe Wojska Polskiego. Tymczasem one zamilkły, można odnieść nawet wrażenie, że przestały pracować na rzecz mediów.
Gdy po zdarzeniu w Przewodowie dzwoniłem do rzeczników prasowych wojska, słyszałem milczenie, tłumaczenie, że nic nie mogą powiedzieć, obietnice, że w bliżej niesprecyzowanym czasie będzie komunikat. Oczywiście nic takiego się nie zdarzyło. Gdy zadzwoniłem do pani porucznik, rzeczniczki Brygady X, aby ustalić tylko czy to z podległej jej jednostki pochodził patrol saperski, który ruszył do Przewodowa, usłyszałem, że nic nie może powiedzieć. Słowem nie mogłem otrzymać potwierdzenia lub zaprzeczenia prostej informacji.
Czytaj więcej
Kilkadziesiąt godzin trwało ustalanie przez służby, co zdarzyło się w Przewodowie, a i tak są wątpliwości.
Generalnie oficerowie przekierowywali do rzecznika prasowego rządu lub Centrum Operacyjnego MON. Dla niewtajemniczonych warto powiedzieć, że Ministerstwo Obrony Narodowej od kilku lat nie ma rzecznika prasowego. Z własnego doświadczenia wiem, że CO MON jest instytucją niewydolną, jej pracownicy nie są w stanie szybko odpowiedzieć na pytania dziennikarzy, często odpowiedzi są takie, aby odpowiedzieć „nie odpowiadając” na zadane pytania. Oczywiście, w momencie kryzysu przy granicy z Ukrainą, nie można było się dodzwonić (nie odbierali telefonów) do urzędników CO MON.
Mogę założyć, że sytuacja przy granicy wszystkich zaskoczyła (chociaż wydawało mi się, że co najmniej od 24 lutego 2022 r. na taką sytuacje służby prasowe wojska powinny być przygotowane) i zdecydowano: komunikuje tylko rzecznik rządu. Tyle, że rzecznik ten nie jest w pełni dyspozycyjny dla dziennikarzy, a przede wszystkim nie ma specjalistycznej, wojskowej wiedzy.