W dramatycznej mowie, w której ogłosił koniec swojej kariery politycznej, Boris Johnson nie zapomniał o Ukraińcach. Zapewnił ich, że Wielka Brytania nie zrezygnuje z roli przywódcy Zachodu w walce z rosyjskim imperializmem. Czy tak się rzeczywiście stanie?
Johnson zawiódł Brytyjczyków w sprawie brexitu, który zamiast przynieść dobrobyt królestwu, tylko pogłębia jego problemy i może nawet doprowadzić do jego rozpadu. Gdy w środku pandemii poddani Elżbiety II musieli podporządkować się rygorystycznym regułom dystansu społecznego, sam premier bawił się ze współpracownikami na Downing Street. I jak w przypadku ostatniego skandalu obyczajowego, dotyczącego wiceszefa klubu torysów w Izbie Gmin Chrisa Pinchera, permanentnie kłamał.
Czytaj więcej
Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson ogłosił swą rezygnację po tym, jak od wtorku z jego rządu odeszło kilkadziesiąt osób, a niedawni współpracownicy wzywali go do dymisji. Dodał, że zamierza wypełniać swe dotychczasowe obowiązki do czasu powołania swego następcy.
Ale gdy idzie o Ukrainę, prowadził wyjątkowo konsekwentną i dalekowzroczną politykę, przekazując władzom w Kijowie poważne ilości broni czy naciskając na nałożenie przez Zachód jak najsurowszych sankcji na Rosję. W przeciwieństwie do Emmanuela Macrona czy Olafa Scholza nie starał się rozmawiać z Władimirem Putinem. Zmiana tej polityki Londynu miałaby tym poważniejsze skutki, że także w Waszyngtonie narastają wątpliwości, czy z Moskwą nadal należy grać tak bezwzględnie.
Kontynuacja dotychczasowej polityki Wielkiej Brytanii zależy od tego, kto zastąpi premiera. Obecna szefowa dyplomacji Liz Truss przyjęła wobec Rosji kurs ostrzejszy nawet od Johnsona. Jest ona jednak tylko jednym z kandydatów, którzy mogą przejąć przywództwo Partii Konserwatywnej. Jej rywale, jak były już kanclerz skarbu Rishi Sunak czy jego następca Nadhim Zahawi, mają już inny priorytet: powstrzymać nachodzący kryzys gospodarczy, co pcha ich ku kompromisowi z Moskwą.